Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Papieski pomnik, sprytny piesek i inne anonimowe opowieści

45 817  
213   38  
Dziś przeczytacie też o rodzinnym obiedzie, niedoskonałych zabezpieczeniach, rodzinnej tajemnicy i szkolnym konserwatorze.


Od jakiegoś czasu spotykam się ze wspaniałym chłopakiem. Jacek jest parę lat ode mnie młodszy, ale to absolutnie nie komplikuje relacji między nami.

Początkowo myślałam, że będzie to tylko taki przelotny romans, ale teraz już wiem, że to „na poważnie”. Mimo tego, że wspaniale nam się układa, jest jednak pewien dość znaczący zgrzyt między nami. Wyszedł on na jaw, kiedy zostałam zaproszona na obiad do rodzinnego domu mojego ukochanego, aby poznać jego najbliższych.

Okazało się, że ojciec wybrańca mojego serca jest ginekologiem, do którego chodzę na regularne kontrole od zawsze. Od czasu tego spotkania mamy poważny problem w łóżku. Ostatnio w połowie stosunku pobeczałam się i wybiegłam z pokoju krzycząc „Twój ojciec był we mnie długo przed tym, jak cię poznałam!”.

Możecie się śmiać, ale świadomość tego, że mój potencjalny teść maczał we mnie palce jeszcze zanim Jacek skończył gimnazjum, nie daje mi spokoju i na samą myśl o tym najchętniej wskoczyłabym w habit i wstąpiła do zakonu sióstr Zmartwychwstanek.

* * * * *

Parę miesięcy temu bawiłam się na imprezie w jednym z modnych w moim mieście klubów. Poznałam tam chłopaka. Ideał. Bardzo przystojny obcokrajowiec z wymiany studenckiej. I jaki wygadany! Przetańczyliśmy pół nocy, a kiedy już atmosfera zrobiła się gorąca, zaprosiłam go do domu w celu wiadomym.

Biorę tabletki antykoncepcyjne od paru ładnych już lat, ale na wszelki wypadek poprosiłam mojego amanta, aby założył prezerwatywę. Seks był wspaniały i dość intensywny. Na tyle, że gumka pękła! Jestem typem panikującego hipochondryka, więc następnego dnia z samego rana podreptałam do najbliższej apteki i kupiłam „pigułkę po”, którą od razu połknęłam.

Wiecie co? Jestem w ciąży! Zdaję sobie sprawę, że żaden środek antykoncepcyjny nie daje 100% pewności, ale ja jestem chyba jedynym przypadkiem osoby, która zaliczyła wpadkę po zastosowaniu trzech różnych sposobów ochrony przed zaciążeniem!

* * * * *

To był początek lat 90. Szczytem marzeń każdego dzieciaka była podróba ludzika G.I. Joe, mięso na kotlety mieliło się za pomocą ręcznej maszynki przykręcanej do krawędzi kuchennego stołu, a każdy kinoman śnił o posiadaniu magnetowidu. My należeliśmy do tych, którym się to udało.

Na naszym osiedlu biznes kwitł – malutka wypożyczalnia filmów na kasetach VHS zawsze była zapełniona ludźmi, mimo że jakość nagranych na taśmie pirackich produkcji wołała o pomstę do nieba, a właścicielką przybytku była przypominająca otyłą ropuchę, bardzo niesympatyczna baba z wąsem.

Pamiętam, że mama wypożyczyła wtedy „Powrót do przyszłości III” - czekałem na ten moment od długiego czasu. Kaseta zniknęła w odtwarzaczu, a mama zaproponowała, że skoczymy do pobliskiego sklepu Społem po lody „Familijne”. Kiedy wróciliśmy do mieszkania, okazało się, że zostało ono doszczętnie splądrowane. Przez otwarte okno weszli złodzieje. Skorzystali z postawionego przez robotników ocieplających blok rusztowania.

Ukradli jakieś drobiazgi, leżące na wierzchu pieniądze, no i oczywiście telewizor oraz magnetowid wraz z ukrytą w nim kasetą. Przyjechała policja, ściągnęła z mebli odciski palców, pogadali, wypili herbatę i sobie poszli na odchodnym mówiąc, że nie ma szans na odzyskanie skradzionych przedmiotów.

Następnego dnia rano mama poszła do wypożyczalni, aby wytłumaczyć sytuację i oddać pieniądze za skradzioną kasetę. Babsko o fizjonomii zblazowanego Jabby kazało sobie zapłacić równowartość obecnych 30 złotych (to było jeszcze przed denominacją złotówki). Matula, wzdychnąwszy ciężko, wygrzebała z portmonetki ostatnie grosze i wręczyła jej całą kwotę. Kiedy już chciała się odwrócić i wyjść z lokalu, babus ryknął ochrypłym głosem:

- Eeee! Jeszcze pińć złoty za wypożyczenie!

Pieprzona Grażyna biznesu! Mamie nie chciało się już nawet kłócić - zapłaciła kasę za wypożyczenie filmu, pytając wąsatą ropuchę, czy ma też dołożyć hajs za nieprzewinięcie kasety.

* * * * *

Od małego lubiłam podsłuchiwać prywatne rozmowy innych. Pewnie wyrosłabym na plotkarę zaczytaną w „Pudelku” czy innym gównie, gdyby nie jedno wydarzenie.

Miałam wtedy piętnaście lat. Moi rodzice od rana się do siebie nie odzywali i awantura ewidentnie wisiała w powietrzu. W końcu bańka pękła i zamknąwszy się w kuchni, zaczęli się kłócić. Ja oczywiście znalazłam dogodną pozycję i nadstawiłam ucha.
Okazało się, że moja mama regularnie zdradzała tatę. Nikt nie wie właściwie, kto jest moim biologicznym tatą, bo w okresie, kiedy zostałam spłodzona, mama miała „okres szaleństw”, co – jak się dowiedziałam – skończyło się na jej wizycie u psychologa i odwyku z uzależnienia od seksu. Na dobitkę dowiedziałam się, że mój tata też nie jest taki święty, bo ma dwójkę bliźniaków z jednorazowego skoku w boku, który zaliczył w ramach „zemsty” za zdradę ze strony mamy.
A najlepsze jest to, że pierwotnym powodem kłótni były niepozmywane naczynia po śniadaniu…

Minęło dziesięć lat. Właśnie zbieram się do rozmowy z rodzicami. Planuję im powiedzieć, że o wszystkim wiem.

* * * * *

Dziś zostałem strollowany przez własnego psa. Usmażyłem sobie jajecznicę na śniadanie. Taką na pełnym wypasie – z tostami i dobrze wysmażonym bekonem. Do tego pyszna, gorąca kawa, którą postawiłem przy oknie, ażeby nieco się ochłodziła. I kiedy już miałem zasiąść do konsumpcji, Nugat – mój pieseł, zerwał się ze swego łóżka i zaczął wściekle ujadać przy drzwiach. To dziwne, pomyślałem. On rzadko kiedy tak szczeka. Owszem, zdarza mu się to, ale tylko w sytuacjach, gdy jest bardzo zaniepokojony. A teraz robił taki raban, jakby do domu usiłowała nam się włamać szajka bandytów, gwałcicieli i chińskich pożeraczy psów.

Narzuciłem na plecy szlafrok i poszedłem sprawdzić co się dzieje. Otworzyłem drzwi, nikogo za nimi nie zastałem. Wyszedłem przed chatę, rozejrzałem się, nawet zadałem sobie trud żeby podczłapać do furtki i upewnić się, że ta jest zamknięta. Nic. Pewnie się staremu kundelkowi coś przesłyszało...

Kiedy wróciłem do kuchni, zastałem Nugata kończącego ostatni kęs dobrze wysmażonego bekonu. Byłem tak bardzo pod wrażeniem tego idealnie opracowanego planu przejęcia mojego śniadania, że nawet nie byłem na niego zły. Zjadłem suchą dupkę chleba, popiłem zimną kawą i poszedłem do pracy.

* * * * *

Kiedy byłem jeszcze nastoletnim uczniem, w naszym liceum pracował pan konserwator Wiesław. Był to bardzo sympatyczny, rubaszny jegomość w sile wieku i z imponującym wąsem, spod którego zawsze sypały się długie monologi życiowych prawd i czerstwych dowcipów. Trzeba przyznać, że pan Wiesio humor miał dość kanciasty, a jego życiowa filozofia była iście wywrotowa.

Tego dnia mieliśmy akurat zajęcia z etyki. Prowadziła je babeczka o krótkich włosach i budowie ciała przypominającej konstrukcję małego czołgu. Nigdy nie kryła swoich feministycznych poglądów.

Kiedy zaczęła się lekcja, do sali wkroczył pan Wieś. Jedna z przednich ławek lekko się gibała i nasz szkolny konserwator miał dokręcić jakieś śrubki. Zajęcia trwały jednak w najlepsze. Pani nauczycielka rzuciła nam temat do omówienia i konstruktywnej dyskusji: „Czemu o mężczyźnie, który sypia z wieloma kobietami, mówi się w samych superlatywach, natomiast kobieta często zmieniająca partnerów uchodzi za dziw#ę?”. Po sali przeszedł głośny szmer i najwyraźniej każdy z uczniów miał na ten temat dużo do powiedzenia. Zanim jednak ktokolwiek się odezwał, spod pierwszej ławki głos zabrał pan Wiesio:
- A, już tłumaczę, pani kochana. Bo to jest tak… Klucz, który otwiera wiele zamków jest przydatnym wytrychem. Natomiast kłódka, którą można otworzyć każdym byle jakim kluczem, to zwykłe gówno jest.

W sali zrobiło się tak cicho, że jedynym dźwiękiem jaki dało się usłyszeć był cichutki tętent pulsującej żyłki na skroni nauczycielki. Pan Wiesio tymczasem wstał, otrzepał spodnie i ukontentowany rzekł:
- No, to naprawione. Ławeczka jak ta lala! Hue hue…
I zadowolony z siebie wyszedł z sali.

* * * * *

Mieszkam w małym miasteczku, w którym prężnie działa lokalny ksiądz proboszcz. To prawdziwy rekin biznesu, w stu procentach poświęcony dobru parafii. Kiedy kościół wymaga remontu, on zdobywa sponsorów i wzorem Owsiaka organizuje koncerty kato-rockowych kapel, podczas których zbierane są talary na ten szczytny cel. Kiedy ktoś księdzu donosi, że w nowo wybudowanej podstawówce zapomniano powiesić krzyży w salach lekcyjnych, on kupuje z własnej kieszeni trzy tuziny krucyfiksów i osobiście stawia się w gmachu szkoły w towarzystwie młotka oraz wiadra gwoździ. Placyk na miejskim rynku wydaje się podejrzanie pusty? Ksiądz proboszcz załatwia hajs na postawienie pomnika.

No i teraz stoi tam taki jebutny Jan Paweł II wykonany z jakiegoś metalu o brązowej barwie. Papież, którego nam sprezentowano, ma natchnioną twarz oraz łopoczącą na wietrze pelerynę. Jego ręka wzniesiona jest ku niebiosom z charakterystycznym, janopawlańskim gestem pozdrowienia.
Szybko okazało się, że dłoń naszego papy idealnie nadaje się do wstawienia tam puszki po piwie, worka ze śmieciami czy małej doniczki z jakimś miłym dla oka kwiatkiem.

Duchowny jednak poczucia humoru nie miał. Za każdym razem, gdy kazał wyjmować z papieskiej dłoni włożony tam fant, następnego dnia ktoś umieszczał tam coś innego.
Miarka przebrała się, gdy jakiś dowcipniś zainstalował papieżowi wędkę z wiszącą na haczyku okazałą flądrą. Księżulek wkurzył się bardzo i zwerbował dwóch rosłych, wypasionych na snickersach ministrantów do pełnienia funkcji „straży papieskiej”. Goście stali przy pomniku całą noc, zmieniając się co kilka godzin. Gdy tylko przychodził dzień, „ochroniarze” znikali, a papież dostawał nowy gadżet, na przykład dżojstik od komputera.

W końcu proboszcz sięgnął po radykalne środki. Kazał rzeźbiarzowi urżnąć rękę nieszczęsnego Wojtyły i na miejsce utraconej kończyny wstawić nową dłoń – tym razem zaciśniętą, aby żaden śmieszek nie ważył się więcej bezcześcić pomnika papy.
Teraz Jan Paweł II wyglądał troszkę dziwnie. Rozwiana peleryna, łagodna twarz, lekki garb i wzniesiona w górę pięść. Mieszkańcy naszego miasteczka nie za bardzo wiedzieli, jak odczytywać ten gest. Czyżby Ojciec Święty wygrażał niebiosom? Czy to może metafora dla jego konserwatywnego pontyfikatu? Wątpliwości rozwiał sam proboszcz, który na mszy ogłosił, że papieska piąstka oznacza zwycięstwo. Zwycięstwo w walce ze złem tego świata!

No i super! Wszystko jasne. Następnego dnia naszemu lokalnemu Wojtyle założono na nową dłoń piękną rękawicę bokserską. Teraz wszystko jest znacznie czytelniejsze.

<<< W poprzednim odcinku m.in. pomoc przy parkowaniu oraz walerianowe szaleństwo

14

Oglądany: 45817x | Komentarzy: 38 | Okejek: 213 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało