Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Chciał być afrykańskim Napoleonem, gościom miał serwować ludzkie mięso. Oto historia Bokassy

39 764  
260   15  
Czasem określa się go mianem „ostatniego cesarza XX wieku”, on sam chciał być widziany jako Napoleon Afryki. Ale świat raczej nie pamięta o jego talentach militarnych (lub jakichkolwiek innych). Więcej uwagi poświęcano wysokiemu libido i rzekomemu kanibalizmowi. Ewentualnie koronacji, która poza macierzystym krajem musiała wzbudzać śmiech przeplatany politowaniem. Tak w kilku zdaniach wyglądało życie Bokassy.


Afryka w ubiegłym stuleciu doczekała się wielu znanych dyktatorów, wśród których wystarczy wymienić Roberta Mugabe, Muammara Kaddafiego, Mobutu Sese Seko czy Idi Amina. To jednocześnie barwne i przerażające grono, któremu poświęca się książki i filmy. Miejsce w tym niechlubnym rejestrze zajął też wspomniany we wstępie Bokassa, który u boku Francuzów wojował na kilku kontynentach, potem przejął z ich pomocą władzę, by ostatecznie spaść ze szczytu – także przy ich udziale.

Niedoszły ksiądz walczy w Europie


Przyszły cesarz przyszedł na świat przeszło 100 lat temu, w 1921 roku. Działo się to kilkadziesiąt kilometrów od miasta Bangi. Czyli gdzie? Na terenach kolonii Ubangi-Szari, która wówczas wchodziła w skład dość nowego tworu: Francuskiej Afryki Równikowej. Była to federacja francuskich kolonii w centralnej Afryce. Chłopiec urodził się w licznej rodzinie (miał jedenaścioro rodzeństwa), ale los mu sprzyjał – ojciec był wodzem wioski. Fortuna jednak szybko się odwróciła – głowę rodziny zabito, a jego matka odebrała sobie życie. Chłopiec miał wówczas kilka lat, zdecydowanie nie był to udany początek żywota.

Bokassa trafił do francuskojęzycznej szkoły misyjnej, w której doczekał się bardziej cywilizowanej tożsamości: Jean-Bédel. Przez jakiś czas plan na chłopaka był prosty: zrobić z niego księdza. Szybko okazało się, że to średni materiał na duszpasterza, więc pchnięto go w inne zhierarchizowane struktury: do wojska. Był maj 1939 roku. Niebawem świat będzie potrzebował wielu księży. I jeszcze więcej żołnierzy.

Bohater tej historii trafił do Francuskiej Armii Wyzwolenia, czyli sił zbrojnych wchodzących w skład koalicji antyhitlerowskiej. Jeszcze w Afryce przyszło mu walczyć z wojskami Francji Vichy, a zatem podmiotu kolaborującego z III Rzeszą. W sierpniu 1944 roku Bokassa brał udział w operacji Dragoon (Anvil), czyli desancie wojsk alianckich w południowej Francji. Z wybrzeży Morza Śródziemnego udało mu się dotrzeć w kolejnych miesiącach na ziemie niemieckie. Zakończyła się II wojna światowa, ale nie kariera młodego Jeana w wojsku.

Walczył w Wietnamie, nim stało się to modne


Zaprawiony w boju Afrykanin postanowił związać swoje życie z tą profesją. Kształcił się w zakresie łączności, zdobywał też szlify oficerskie i szybko okazało się, że zwierzchnicy zechcą wykorzystać te umiejętności… na końcu świata. Bokassa wziął udział w I wojnie indochińskiej, czyli konflikcie między Francją a Demokratyczną Republiką Wietnamu, toczonym w latach 1946–1954. Przełożeni musieli być z niego zadowoleni, bo przyznawali mu odznaczenia, w tym to najwyższe – Legię Honorową. Także w tym okresie w życiorysie wojskowego pojawia się pierwsza żona, młodziutka Wietnamka, która urodziła mu córkę.

Jean-Bédel nie nacieszył się długo rodziną, armia przenosi go do Francji, gdzie szkoli afrykańskich rekrutów. Towarzyszą temu awanse, a pod koniec 1959 roku Bokassa zostaje skierowany do Brazzaville, obecnej stolicy Konga, wówczas ważnego miasta we francuskich koloniach. Mężczyzna najpierw wraca na Czarny Ląd, a niedługo później, po 20 latach nieobecności, do ziemi swoich przodków – Ubangi-Szari. Region ten niebawem stanie się niezależnym państwem: w 1960 roku powstała Republika Środkowoafrykańska.
Pierwszym prezydentem nowego kraju został Barthélemy Boganda. Ten zasłużony dla regionu polityk długo jednak nie porządził – zginął w katastrofie lotniczej, której przyczyn nie wyjaśniono. Jego następcą został siostrzeniec: David Dacko. U sterów władzy znalazło się też miejsce dla innego krewnego – Bokassy (był bratankiem Bogandy i kuzynem Dacko).

Kuzyn zbyt głupi, by przejąć władzę



Na początku lat 60. XX wieku Bokassa opuścił francuską armię i wstąpił w szeregi tworzonych właśnie sił zbrojnych nowej ojczyzny. Jako doświadczony żołnierz i bliski krewny prezydenta zaczął odgrywać w armii istotną rolę, a jego wpływy ciągle rosły. Pod koniec 1964 roku został pułkownikiem i nie ukrywał szczególnie swojej pozycji. Ba, ciągle ją manifestował, prężąc pierś ozdobioną medalami i drwiąc z konwenansów. Prezydenta-kuzyna to bawiło. Miał nawet stwierdzić, że to głupek zdolny do zbierania odznaczeń, ale nie do przeprowadzenia zamachu stanu. Wiele osób pewnie domyśla się już, że Dacko, wbrew radom swoich zauszników, nie docenił krewniaka.

Nim dojdzie do otwartego starcia kuzynów, wydarzy się jeszcze kilka ciekawych rzeczy. Prezydent Dacko w obliczu zapaści gospodarczej postanowił np. poszukać wsparcia w Chińskiej Republice Ludowej. Nie spodobało się to zarówno Bokassie, który chciał chronić kraj przed komunistami, jak i Francuzom, którzy chcieli utrzymać swoje wpływy w Afryce. W 1965 roku prezydent wysłał Bokassę do Paryża, aby wziął udział w uroczystościach związanych z rocznicą szturmu na Bastylię i wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Następnie zabronił mu wracać do kraju i uznał zapewne, że problem został rozwiązany.

Niektórzy machnęliby ręką i zostali we Francji, która przecież nie była obca bohaterowi tej historii. Ale Jean-Bédel miał inny plan. I asa w rękawie. O swojej niedoli poinformował francuskie władze. Te nie zareagowały od razu, ale wieści w końcu dotarły tam, gdzie miały. Prezydent Francji, Charles de Gaulle, polecił Dacko, by cofnął swoją decyzję i lepiej traktował jego „towarzysza broni”. Przywódca afrykańskiego państwa nie mógł sprzeciwić się tej „prośbie”. Bokassa wrócił do ojczyzny, a atmosfera gęstniała.

Nowy wódz wprowadza całkowitą równość. W obawie przed komunizmem


David Dacko miał plan. Chciał zwiększać siłę i znaczenie oddziałów, które w chwili kryzysu pozostałyby mu wierne. Dążył też do wymiany kadry oficerskiej w taki sposób, by Bokassa stracił sprzymierzeńców, jeśli odważyłby się sięgnąć po władzę. A takie zamiary nie były większą tajemnicą – wojskowy żalił się współpracownikom na złe traktowanie i wspominał o możliwym zamachu stanu. Wybitnym konspiratorem nie był. Jednak na jego szczęście podobnie działał Dacko, który przekazywał zaufanym informacje o nieuchronnej rozprawie z Bokassą. Wieści szybko dotarły do tego ostatniego. Można odnieść wrażenie, że obu mężczyznom zależało na tym, by te pogróżki krążyły, to swego rodzaju wojna psychologiczna i sygnał w stylu „wycofaj się, póki nie jest za późno”. Żaden nie chciał jednak ustąpić pola. Osobną kwestią pozostawało to, kogo w tym sporze ostatecznie poprze Francja.

Dacko nie posłuchał doradców, gdy ci przekonywali, że Rubikon został przekroczony i oponenta trzeba aresztować. Jean-Bédel okazał się lepszym słuchaczem i skorzystał z rad Alexandra Banzy – innego wojskowego, który również służył wcześniej we francuskiej armii. To on miał być w rzeczywistości architektem przewrotu. Spiskowcy wykorzystali moment, w którym Dacko opuścił stołeczne Bangi i w sylwestra 1965 roku zajęli miasto. Aresztowali też wojskowych wiernych prezydentowi, a następnie dopadli jego samego. Nie były to jednak krwawe rozrachunki, operacja przebiegała dość humanitarnie, co niektórych może dziwić.

Bokassa za pośrednictwem radia poinformował społeczeństwo (zapewne niewielką jego część), że armia przejęła władzę, że stary rząd złożył rezygnację. Odbiorcy dowiedzieli się też, że nastała era równości, a wpływy burżuazji dobiegły końca. Najwyraźniej obchody z okazji wybuchu francuskiej rewolucji natchnęły wojskowego nowymi ideami. Przypomnę, że jeszcze niedawno zarzucał Dacko, iż ten pcha kraj w ręce chińskich komunistów…

Konstytucja? Jest jak krzyżaczki – zbędna

https://www.youtube.com/watch?v=2_74Hh35jk0
Mieszkańcy byłej francuskiej kolonii dowiedzieli się od nowego przywódcy, że nie są im potrzebne ani konstytucja, ani Zgromadzenie Narodowe czy system wielopartyjny. Albo inaczej: są im potrzebne, ale nowe. Stare trafiają na śmietnik historii, a władza stworzy coś innego, lepszego. Bokassa nie zamierzał być dyktatorem, zwłaszcza dożywotnim: deklarował, że przeprowadzi wybory i złoży władzę, jeśli je przegra. Oczywiście to plany na dalszą przyszłość, bo najpierw trzeba uzdrowić kraj: wyrugować korupcję, rozkręcić gospodarkę i oprzeć się zagrożeniu ze strony komunistów. Czyli równość bez burżuazji, ale w granicach rozsądku.

Nowy przywódca początkowo mógł uchodzić za rozsądnego – w stolicy kraju uruchomiono komunikację miejską, na istotnej w tym regionie rzece Ubangi wprowadzono połączenia promowe, jednocześnie zakazano obrzezania kobiet. Beneficjenci tych zmian mogli nawet przymknąć oczy na tworzenie brygad moralności, które miały kontrolować mieszkańców Bangi. Lokalsi byli jednak dla nowych władz mniejszym problemem – zmiany w kraju musiała uznać zagranica. Z władzami afrykańskich państw sprawę udało się załatwić w miarę szybko i skutecznie. Gorzej wyglądało to w przypadku Francji. Bo chociaż Jean-Bédel wcześniej otrzymał od niej wsparcie, to przecież nie było mowy o przewrocie. A już tym bardziej zgody na takie ruchy. Spotkania z przedstawicielami europejskiego mocarstwa nie przynosiły skutku, więc Bokassa postawił wszystko na jedną kartę: albo uzyskam wasze poparcie, albo stanę się problemem. Opłaciło się: jesienią 1966 roku prezydent de Gaulle złożył oficjalną wizytę w Republice Środkowoafrykańskiej i w ten sposób uznał nowe porządki.

Porządki wprowadzane brzytwą


Mogłoby się wydawać, że nowa głowa państwa nie miała już czego lub kogo się bać. Nic bardziej mylnego – w systemach autorytarnych trzeba cały czas oglądać się za siebie. W tym przypadku Brutusem miał się okazać wspomniany już Alexander Banza, niedawny partner w spiskowaniu. Wojskowi nie poszli jednak od razu na noże – ich podchody trwały kilka lat i obfitowały we wzajemne oskarżenia oraz zjednywanie sobie sojuszników. Ostatecznie do konfrontacji doszło w kwietniu 1969 roku. Pierwszy cios chciał zadać Banza, ale… został zdradzony przez współspiskowca. Poturbowanego oficera dostarczono Bokassie, który tym razem nie okazał łaski. Jedna z wersji głosi, że przywódca ciął brzytwą ciało byłego sprzymierzeńca. Następnie mężczyźnie łamano kości i ciągano go po ulicach stolicy. Rewolucja pożarła swoje dziecko. Stało się też jasne, że deklaracje Bokassy o pokojowym ustąpieniu raczej się nie ziszczą.

Muzułmanin Bokassa już nie gardzi Chinami


Na początku kolejnej dekady Jean-Bédel stwierdził, że stopień pułkownika mu nie wystarcza – został generałem. Niedługo później ogłosił się też dożywotnim prezydentem. Najwyraźniej uznał, że z komunizmem nie uda się wygrać tak szybko. Złośliwi stwierdzą, że sam przyłożył do tego rękę, bo nawiązał stosunki z Chinami, a nawet wybrał się do tego kraju. Zmiana frontu? Niekoniecznie – w pewnym momencie wódz afrykańskiego państwa doszedł do wniosku, że najbezpieczniejsze będzie lawirowanie między różnymi siłami. Doszło nawet do tego, że Bokassa przeszedł na islam. Jako Salah Eddine Ahmed Bokassa liczył na to, że jego nowym sojusznikiem (i sponsorem) stanie się Muammar Kaddafi, który od kilku lat rządził Libią. Te kalkulacje okazały się mocno chybione.

Czy to oznacza, że frankofil Bokassa odwrócił się od swojej drugiej ojczyzny? W żadnym wypadku. Przyjaźń między krajami kwitła. W efekcie do europejskiego kraju trafiał np. uran potrzebny do realizacji projektów jądrowych Paryża. A Bokassa mógł liczyć na pieniądze i wsparcie militarne, które zapewniały mu trwanie u sterów władzy. I życie, bo Alexander Banza nie był ostatnim spiskowcem, który widział ten kraj bez opisywanego watażki. Bez udziału Francuzów pewnie nie udałoby się Bokassie zrealizować wielkiego planu: zostania afrykańskim Napoleonem.

Jest sprawa, zrobię tu cesarstwo


Tytuł dożywotniego prezydenta nie wystarczał Bokassie – zamarzyło mu się zostać… cesarzem. Wiosną 1976 roku autokrata gościł u siebie francuskiego prezydenta, funkcję tę pełnił Valéry Giscard d’Estaing, który miał usłyszeć, że była kolonia stanie się cesarstwem. Zdaniem pomysłodawcy zwiększyłoby to autorytet kraju. Gość musiał mieć nietęgą minę, ale przystał na propozycję (co mu szkodzi cesarstwo w środku Afryki?) i zasugerował skromną uroczystość koronacyjną, najlepiej w lokalnym stylu. Powód był prosty: mowa o jednym z najbiedniejszych państw na najuboższym kontynencie. Wielka impreza byłaby gigantycznym obciążeniem dla budżetu, a jej konsekwencją mogłaby być np. rewolta. Ale już nie kilku wojskowych czy urzędników, ale mas żyjących z skrajnym ubóstwie. Wszak Bokassa obiecywał koniec burżuazji…

Generał nie chciał na to przystać i naciskał. W końcu dopiął swego – Francuzi woleli częściowo sfinansować to szaleństwo, udobruchać przyszłego cesarza i mieć spokój w regionie. Swoje pewnie zrobiły wspomniane wcześniej zacieśnianie stosunków z libijskim dyktatorem i konwersja na islam. Z tego ostatniego Bokassa musiał zresztą szybko zrezygnować, bo planował przywdziać koronę w katolickiej katedrze. Ostatecznie 4 grudnia
1976 roku na kongresie partii MESAN (jedynej w kraju) do życia powołano Cesarstwo Środkowoafrykańskie. Łatwo się domyślić, kto został cesarzem. Przyjęto też konstytucję, w której zapisano m.in., że władza jest dziedziczna i przekazywana w linii męskiej. Oczywiście pierwszeństwo we wskazaniu następcy miał Bokassa I.

Ktoś zapyta: a co z huczną koronacją, której domagał się dyktator? Spokojnie, do tej należało się odpowiednio przygotować…

Orły, gronostaje, diamenty i mercedesy – niech Europa patrzy i się uczy

Całkiem niedawna koronacja Karola III była długo planowanym i przygotowywanym wydarzeniem, a działo się to w kraju, który posiada doświadczenie w takich imprezach. Koronacja z rozmachem w sercu Afryki, dekady temu, wymagała pracy od zera. Gdy jeden zespół np. oczyszczał stolicę z uboższych warstw społeczeństwa i próbował ją pokazać jako rozwinięte miasto, drugi szykował noclegi dla gości. Tych miały być tysiące.

Do Bangi ściągano artystów, orkiestry, kucharzy, rzemieślników wszelkiej maści. Setki ton jedzenia transportowano z Europy samolotami. Podobnie jak alkohole (mowa o dziesiątkach tysięcy butelek, z których każda nie była na kieszeń przeciętnego zjadacza chleba, nie tylko w Afryce). Do tego zastawy stołowe, szyte na miarę fikuśne ubrania dla świty, tony kwiatów, dziesiątki mercedesów… Sam cesarz miał się przemieszczać powozem przygotowanym we Francji. Konie do zaprzęgu również sprowadzono ze Starego Kontynentu. A jak wiadomo, powóz wymaga konnej eskorty, na którą składają się dziesiątki zwierząt i odpowiadającej im liczby wyszkolonych jeźdźców…

To dopiero początek fanaberii. Tron z pozłacanego brązu przybrał formę orła z rozpostartymi skrzydłami (tu chowa się nawet Napoleon). Orzeł pojawił się również na koronie, w towarzystwie diamentów – największy z nich mógłby robić za Arcyklejnot Thraina. A skoro koronę ma cesarz, przydałaby się jeszcze jakaś dla cesarzowej. Do tego oczywiście stroje dla tego niezwykłego duetu, w tym kilkumetrowy płaszcz z aksamitu, złota i gronostajów. Zapewne nie muszę dodawać, że cesarz koronował się sam – wszak taki gest wykonał wcześniej słynny Francuz z Korsyki.

Koszt imprezy? Tak naprawdę trudny do oszacowania. Źródła podają różne kwoty, najczęściej mowa jest o ponad 20 mln dolarów. Trzeba mieć jednak na uwadze, że działo się to w latach 70. XX wieku. Dzisiaj byłaby to zapewne kwota przekraczając 100 mln dolarów. Cześć rachunków opłacili Francuzi, ale finanse nowego cesarstwa i tak zostały zdemolowane przez ten wybryk. Koszt jednego dnia, na który składały się sama koronacja, msza, bankiet, pokaz sztucznych ogni i koncert, mógł stanowić kilkadziesiąt procent zawartości kasy państwa.

Dla samego Bokassy zapewne najgorsze było to, że nie dopisali goście. Przynajmniej nie ci najważniejsi. Cesarz chciał, by w uroczystości wziął udział papież. Bo tak to sobie zorganizował Napoleon. Ale Watykan odmówił, zasłaniając się kiepskim standem zdrowia Pawła VI. Koronowane głowy? Nie przybyły. Inni afrykańscy autokraci, w tym Mobutu Sese Seko oraz Idi Amin, również się nie pojawili. Bokassa tłumaczył to później zazdrością – wszak on miał już cesarstwo.

Najbardziej w oczy mogła się jednak rzucać nieobecność prezydenta Francji. Z tego kraju przysłano żołnierzy do ochrony imprezy, orkiestrę, masę rzeczy, o których mowa była wcześniej, ale zabrakło człowieka, który wypisał na wszystko czek. Valéry Giscard d’Estaing najwyraźniej stwierdził, że to już będzie o przynajmniej jeden most za daleko. Nie oznacza to oczywiście, że przedstawienie nie miało widowni. Pojawili się dyplomaci, dziennikarze, biznesmeni liczący na kontrakty pozwalające im łupić afrykański kraj…

Jednakowe mundurki albo śmierć



Po koronacji nowo powstałe cesarstwo zapadało się gospodarczo, a jego przywódca osuwał się w szaleństwo. Być może na szeroko pojętym świecie nie robiłyby wrażenia jego wybryki, gdyby były wymierzone wyłącznie w przeciwników politycznych (prawdziwych lub urojonych). Bokassa dopuścił się jednak znacznie gorszego czynu. Jego gniew coraz dotkliwiej dotykał ludność cywilną.

Momentem przełomowym dla kraju i jego władcy były protesty uczniów i studentów. Wywołał je sam przywódca, który nakazał dzieciom i młodzieży noszenie konkretnych mundurków. Pochodziły one z fabryk należących do… rodziny Bokassy, konkretnie jednej z jego żon. Na pozór sytuacja co najmniej kontrowersyjna, ale nie z gatunku tych odwracających bieg historii. Trzeba jednak mieć na uwadze, że żyjące w totalnym ubóstwie masy nie miały za co kupić nowej odzieży. Rozpoczęły się zatem protesty uczniów i studentów.

Starcia młodzieży z siłami porządkowymi kończyły się pobiciami i zgonami młodych obywateli cesarstwa, czego puntem kulminacyjnym były masowe aresztowania w kwietniu 1979 roku. Do stołecznego więzienia zwożono kolejne grupy protestujących, by ostatecznie dokonać ich masakry. Uczniowie byli po prostu bici bez zahamowań, uczestniczyć miał w tym sam cesarz. Liczba ofiar nie jest do końca znana, ale było to minimum 100 osób.

Francja sięga po starego jopka


Tego było już za wiele – zagraniczni opiekunowie Bokassy mierzyli się ze skandalem i pewnie zastanawiali się, co jeszcze jest w stanie zrobić dyktator. Francuzi woleli tego nie sprawdzać i 20 września ich siły specjalne opanowały stołeczne lotnisko, dzięki czemu do miasta przerzucano kolejne jednostki. Wiadomo jednak, że w takich przypadkach lepiej nie zostawiać spraw swojemu biegowi – skoro obalano cesarza, należało kogoś „zainstalować” w jego miejsce.
Taki ktoś szybko się znalazł, a był nim… David Dacko. Tak jest, były prezydent i krewniak Bokassy. Kogoś może dziwić fakt, że mężczyzna jeszcze żył, że późniejszy cesarz nie skrócił go o głowę. W tym przypadku historia jest jeszcze ciekawsza, bo w 1976 roku Dacko został nawet doradcą watażki. W końcu trafił do Paryża, a tam wytłumaczono mu, że tym razem to on powinien obalać. Były prezydent sięgnął po władzę, ale nie nacieszył się nią długo – parę lat później ponownie był tym obalanym…

Co stało się z Bokassą? Nie został zabity, nie trafił też do więzienia. Francuzi pewnie nie chcieli, by w ich byłej kolonii zrobiło się gorąco, więc ze zmianami poczekali do chwili, aż cesarz uda się poza granice kraju. Zamach stanu przeprowadzono, gdy władca znajdował się w Libii. Stamtąd afrykański Napoleon udał się do Wybrzeża Kości Słoniowej, by po kilku latach osiąść… we Francji. Druga ojczyzna nie pozwoliła jednak skrzywdzić doszczętnie swego syna – dyktator zamieszkał w okazałej rezydencji pod Paryżem.

Dlaczego wciąż o niego dbano? Oficjalnie można to tłumaczyć zasługami dla Francji – zarówno gdy służył w armii tego kraju, jak i potem, kiedy pomagał byłym kolonizatorom utrzymać pozycję w centralnej Afryce. Ale jest też druga możliwość, niekoniecznie wykluczająca poprzednią: Bokassa miałby pewnie sporo do powiedzenia o wpływowych Francuzach, których np. gościł w swoim kraju. Sztandarowym przykładem jest wspominany już Valéry Giscard d’Estaing. Gdy był jeszcze ministrem, miał otrzymać od Bokassy diamenty, o czym opinia publiczna dowiedziała się podczas jego prezydentury. Wybuchła afera, która przyczyniła się do przegrania walki o reelekcję. To jednak mógł być czubek góry lodowej, bo cesarz zapewniał, że z politykiem tym miał spędzać czas nie tylko na polowaniach i bankietach, ale też imprezach w stylu Berlusconiego. Legendą stało się wielkie obrotowe łoże władcy w pomieszczeniu wyłożonym w całości lustrami.

Żony? Kilkanaście. Dzieci? Dziesiątki!

https://youtu.be/B5AX6nfQbsM
A skoro wypłynął już wątek seksualny… Do tej pory w historii pojawiła się jedna żona – młoda Wietnamka. Nie towarzyszyła ona jednak Bokassie, gdy ten opuścił Azję. Nie oznacza to, że wojskowy i późniejszy prezydent, a w końcu cesarz, żył w celibacie. Wręcz przeciwnie – lubił kolekcjonować nie tylko medale na piersi, ale też żony i kochanki. Tych pierwszych było kilkanaście. I jak to bywa w takich przypadkach, małżonki dzieliły się na równe i równiejsze.

Pozycję dominującą w tej grupie zdobyła Catherine Bokassa. To ona odgrywała rolę Józefiny, czyli żony Napoleona, na jej głowie spoczęła korona. Ponoć wpadła w oko władcy, gdy zmierzała do szkoły (wówczas jeszcze jako Catherine Denguiadé), potem sprawy potoczyły się błyskawicznie: porwanie, pertraktacje z jej rodzicami i ślub. Para doczekała się gromadki dzieci (z pozostałymi żonami też nie próżnował i doczekał się potomków liczonych w dziesiątkach). Jedno z dzieci Catherine, Jean-Bédel Bokassa Jr., również odegrał szczególną rolę podczas koronacji – został księciem korony, czyli potencjalnym następcą ojca. Warto przy tym odnotować, że nie był najstarszym potomkiem Bokassy, nie był nawet najstarszym synem. Chłopak miał wówczas zaledwie cztery lata, więc trudno tłumaczyć ów zaszczyt przymiotami, które mógł w nim dostrzec ojciec. Chodziło raczej o jego matkę.

Catherine była ponoć tą żoną, która miała wpływ na męża – przy niej miękł. Ale wypada dodać, że mundurki, które okazały się iskrą wysadzającą męża z tronu, pochodziły z jej zakładów… Ostatecznie jednak włos nie spadł z głowy cesarzowej – najpierw przebywała w Europie, a gdy sytuacja się uspokoiła, wróciła do kraju, gdzie ponoć do dzisiaj zajmuje się biznesem.

Poruszając temat Bokassy i kobiet, można oczywiście pisać o innych żonach, np. Marie-Reine Hassen, która działała na scenie politycznej w swoim kraju już w XXI wieku, ale należy też wskazać na Elisabeth Domitien. Tym razem jednak nie z uwagi na kontekst matrymonialny – w 1975 roku Bokassa mianował ją premierem. O realną władzę było oczywiście trudno, stanowiskiem nie nacieszyła się długo, lecz w historii zapisała się jako pierwsza szefowa rządu w Afryce. Na tym polu Bokassa rzeczywiście znalazł się w awangardzie – we Francji kobieta została premierem dopiero w latach 90. XX wieku. I też nie nacieszyła się stołkiem zbyt długo…

Może i kanibal. Ale do tego patriota


Cesarz obalony, cesarstwo upada po zaledwie kilku latach istnienia – można kończyć? Otóż nie. Bokassa w 1980 roku został w swoim kraju zaocznie skazany na śmierć, ale kilka lat później, w 1986 roku, niewiele sobie z tego robił i wrócił do ojczyzny. Zasądzonego wcześniej wyroku nie wykonano, a nawet go uchylono. Byłego cesarza czekał nowy proces. I to w stylu, jakiego Afryka nie znała, na francuską modłę, z francuskimi obrońcami i dostępem publiczności, a nawet transmisjami. Zapowiadało się wielkie widowisko. Na liście zarzutów klasyka takich przypadków: defraudacje, pobicia, morderstwa, zdrada stanu. Ale uwagę przyciągało co innego: kanibalizm.

Kolejni świadkowie przekonywali, że Bokassa zjadał ciała wrogów (prawdziwych i urojonych). Miały one wisieć w chłodniach i leżeć w pałacowych lodówkach. Taką wersję potwierdzał nawet wezwany na świadka kucharz dyktatora. Gorąco musiało się wówczas zrobić na zachodnich salonach, bo pojawiła się informacja, że Bokassa ludzkie mięso serwował też zagranicznym dygnitarzom. Ponoć mówił o tym nawet na bankiecie po koronacji, ale rozmówcy uznawali to za chory żart. I być może tak było, nie można wykluczać, że te zarzuty zostały dorzucone, by całkowicie zdyskredytować przywódcę, zrobić z niego potwora totalnego. Ale czy ktoś postawiłby pieniądze na to, że Bokassa z całą pewnością nie zjadł serca czy języka spiskowca…?

O ile z legendą ludożercy prawnicy mogli jakoś walczyć, o tyle kolejni świadkowie nie pozostawiali złudzeń: Bokassa mordował, by utrzymać się u władzy. Potwierdzali to politycy, wojskowi, ale też np. uczniowie, którym udało się przeżyć zatrzymania podczas protestów mundurkowych. Co na to sam wódz? Przerzucał winę na innych: rząd i armię. Skutecznie? Niekoniecznie – w połowie 1987 roku skazano go na śmierć. W sukurs byłemu władcy przyszedł jednak André Kolingba, pełniący rolę prezydenta kraju (to on obalił Dacko). Najpierw zamienił karę śmierci na dożywocie, potem karę skrócono do dwudziestu lat więzienia, by w końcu objąć obalonego cesarza amnestią w 1993 roku. Może w ten sposób pokazywał, że z poprzednikami nie trzeba się obchodzić w sposób brutalny. Taka forma ubezpieczenia.

Afrykański Napoleon przeżył jeszcze trzy lata, spędził je w ojczyźnie. Co ciekawe, lokalnie do historii nie przeszedł jako zbrodniarz. Już w XXI wieku zaczęto go rehabilitować i przedstawiać jako patriotę. Bo ile państw na tym kontynencie stało się cesarstwem? Można nawet przyjąć, że władca zapewnił państwu pewną stabilność i ciągłość: gdy obejmował władzę, był to jeden z najbiedniejszych regionów świata. I takim pozostał.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
2

Oglądany: 39764x | Komentarzy: 15 | Okejek: 260 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało