Swego czasu (środek lat osiemdziesiątych) - jeszcze mieszkając w Szczecinie - miałem OLBRZYMI kominek, po niemal dwuletnim korzystaniu z niego - należało w końcu opróżnić go z popiołu, na co czule zwróciła mi uwagę moja była Baba Jaga mówiąc ludzkim głosem : zrób w końcu coś w domu do jasnej cholery !
Na moje oko popiołu było kilkanaście wiader. Aż kilkanaście. Bardzo dużo jak na moje standardy. Za dużo. O wiele za dużo.
No pomyślałem sobie, że nie będę taki zacofany i nie będę tego wynosił jak Pan Bóg (i moja Baba Jaga) przykazał wiaderkami (bo i zbyt leniwy byłem a i czasu miałem za mało), tylko trzeba wymyślić coś nowego.
Byłem wtedy właścicielem bardzo dużej stolarni (jak na ówczesne czasy), gdzie do co którejś tam maszyny podłączone były indywidualne wyciągi działające na zasadzie wielkiego odkurzacza. Pomyślałem, że taki przemysłowy odkurzacz to akurat to, co uwolni mnie od smutnego i męczącego obowiązku wynoszenia popiołu kubełkami.
Wielki odkurzacz (waga gdzieś około 200 kg) został przytachany do domu.
Okazało się natychmiast, że coś w instalacji elektrycznej w domu nie działa (brak jakiejś fazy) - ale to nie problem, wystarczy pociągnąć jakieś 100 metrów kabla ze stolarni i będzie okej. Pojechałem do sklepu - kabla nie mają, dałem komuś w łapę - kabel się znalazł. Trzeba go było uzbroić we wtyczki, dalej już prosto - podłączam odkurzacz do kabla. Jeszcze tylko chwilunia i będzie okej.
I jestem coraz bardziej wkurzony, bo czasu nie mam, a Baba Jaga gada bez sensu, że dawno bym kominek oczyścił tradycyjną (tj. mocno zacofaną) metodą.
A tu dupa - kabel kupiony za wziątkę okazał się walnięty, korki wypieprzyło nie tylko w stolarni (gdzie korki były watowane kabelkiem od spawarki), ale także na transformatorze (pół dzielnicy bez prądu). Firma stoi. Przed drzwiami domu stanęło mi ze dwudziestu stolarzy oświadczając, że tego pilnego zamówienia nie zrobią w terminie za żadne skarby.
Baba Jaga marudzi, coś nawet wspomina, że ona sama ten kominek opróżni - atmosferę oczyściłem, mówiąc, że nie należy się poddawać "przejściowym kłopotom" (tak w ówczesnej tiwi gadali rządzący PeeReLem).
Jeszcze raz danie w łapę za nowy kabelek, uzbrojenie go. Jest okej.
Działa, w końcu wszystko działa !!!!!
Popiół z kominka znika w czeluściach wora od odkurzacza.
Jeszcze tylko chwilunia i kominek będzie jak nowy.
I DUPA.
Pod ciężarem popiołu worek odkurzacza z kilkunastoma wiadrami popiołu zerwał się z umocowania. Popiół wysypał się na podłogę, a pracujący wciąż wielki wentylator rozpylił go po całym domu.
Nastąpiła szybka ewakuacja z domu.
Po paru godzinach (kiedy kurz już nieco opadł) oceniliśmy straty, w zasadzie to Baba Jaga oceniała straty :
- dom malowany przed miesiącem ponownie do malowania (mnie się tam ten szary kolorek ścian podobał),
- konieczność malowania parkietów,
- konieczność wymiany tapicerki na meblach,
- konieczność wyrzucenia/wyczyszczenia/wymiany dywanów, obrazów i obrazków,
- sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie. Pilne sprzątanie.
I to wszystko - według mej Baby Jagi - przeze mnie, z czego wyciągnęła durnowaty wniosek, że ja mam się tym wszystkim zająć.
No zupełnie nie rozumiała nowatorstwa podejścia do kwestii czyszczenia kominka. Atmosfera robiła się gęsta, wisiało widmo poważnej i dzikiej awantury, a najgorsza była perspektywa dokonania napraw.
Z tonu wypowiedzi Baby Jagi wychodziło, że za żadne skarby nigdy mi tego nie wybaczy, a i od roboty się nie wymigam.
No to mnie już całkiem wkurzyło - moja Baba Jaga znała mnie już dostatecznie długo, by wiedzieć, że od każdej pracy domowej potrafię się wymigać.
Coś tego dnia musiało mi wyjść, uznałem, że najlepiej zacząć od "wymigania się".
Nie powiem, byłem świnia.
Ze stolarni zadzwoniłem do swojego kontrahenta-kumpla. Wyłuszczyłem mu w czym rzecz i poprosiłem, żeby zadzwonił do domu i powiedział, że pilnie mnie oczekują na drugim końcu PRLu pod groźbą zerwania umowy, bo niby coś spieprzyliśmy.
Baba Jaga po kilkunastu minutach przyleciała do stolarni i z trwogą w głosie powtórzyła mi gadkę kumpla.
Natychmiast wyruszyłem w drogę. Pojechałem z trzema stolarzami, których odwiozłem do ich domów, dałem im dwutygodniowy urlop i zakazałem wychodzić z domu przez dwa tygodnie.
Do domu wróciłem po dwóch tygodniach, z kwiatkami.
Domek był czysty, odmalowany, zupełnie jakby kataklizmu nie było.
Ale o musiałem na parę tygodni zapomnieć.
Na moje oko popiołu było kilkanaście wiader. Aż kilkanaście. Bardzo dużo jak na moje standardy. Za dużo. O wiele za dużo.
No pomyślałem sobie, że nie będę taki zacofany i nie będę tego wynosił jak Pan Bóg (i moja Baba Jaga) przykazał wiaderkami (bo i zbyt leniwy byłem a i czasu miałem za mało), tylko trzeba wymyślić coś nowego.
Byłem wtedy właścicielem bardzo dużej stolarni (jak na ówczesne czasy), gdzie do co którejś tam maszyny podłączone były indywidualne wyciągi działające na zasadzie wielkiego odkurzacza. Pomyślałem, że taki przemysłowy odkurzacz to akurat to, co uwolni mnie od smutnego i męczącego obowiązku wynoszenia popiołu kubełkami.
Wielki odkurzacz (waga gdzieś około 200 kg) został przytachany do domu.
Okazało się natychmiast, że coś w instalacji elektrycznej w domu nie działa (brak jakiejś fazy) - ale to nie problem, wystarczy pociągnąć jakieś 100 metrów kabla ze stolarni i będzie okej. Pojechałem do sklepu - kabla nie mają, dałem komuś w łapę - kabel się znalazł. Trzeba go było uzbroić we wtyczki, dalej już prosto - podłączam odkurzacz do kabla. Jeszcze tylko chwilunia i będzie okej.
I jestem coraz bardziej wkurzony, bo czasu nie mam, a Baba Jaga gada bez sensu, że dawno bym kominek oczyścił tradycyjną (tj. mocno zacofaną) metodą.
A tu dupa - kabel kupiony za wziątkę okazał się walnięty, korki wypieprzyło nie tylko w stolarni (gdzie korki były watowane kabelkiem od spawarki), ale także na transformatorze (pół dzielnicy bez prądu). Firma stoi. Przed drzwiami domu stanęło mi ze dwudziestu stolarzy oświadczając, że tego pilnego zamówienia nie zrobią w terminie za żadne skarby.
Baba Jaga marudzi, coś nawet wspomina, że ona sama ten kominek opróżni - atmosferę oczyściłem, mówiąc, że nie należy się poddawać "przejściowym kłopotom" (tak w ówczesnej tiwi gadali rządzący PeeReLem).
Jeszcze raz danie w łapę za nowy kabelek, uzbrojenie go. Jest okej.
Działa, w końcu wszystko działa !!!!!
Popiół z kominka znika w czeluściach wora od odkurzacza.
Jeszcze tylko chwilunia i kominek będzie jak nowy.
I DUPA.
Pod ciężarem popiołu worek odkurzacza z kilkunastoma wiadrami popiołu zerwał się z umocowania. Popiół wysypał się na podłogę, a pracujący wciąż wielki wentylator rozpylił go po całym domu.
Nastąpiła szybka ewakuacja z domu.
Po paru godzinach (kiedy kurz już nieco opadł) oceniliśmy straty, w zasadzie to Baba Jaga oceniała straty :
- dom malowany przed miesiącem ponownie do malowania (mnie się tam ten szary kolorek ścian podobał),
- konieczność malowania parkietów,
- konieczność wymiany tapicerki na meblach,
- konieczność wyrzucenia/wyczyszczenia/wymiany dywanów, obrazów i obrazków,
- sprzątanie, sprzątanie, sprzątanie. Pilne sprzątanie.
I to wszystko - według mej Baby Jagi - przeze mnie, z czego wyciągnęła durnowaty wniosek, że ja mam się tym wszystkim zająć.
No zupełnie nie rozumiała nowatorstwa podejścia do kwestii czyszczenia kominka. Atmosfera robiła się gęsta, wisiało widmo poważnej i dzikiej awantury, a najgorsza była perspektywa dokonania napraw.
Z tonu wypowiedzi Baby Jagi wychodziło, że za żadne skarby nigdy mi tego nie wybaczy, a i od roboty się nie wymigam.
No to mnie już całkiem wkurzyło - moja Baba Jaga znała mnie już dostatecznie długo, by wiedzieć, że od każdej pracy domowej potrafię się wymigać.
Coś tego dnia musiało mi wyjść, uznałem, że najlepiej zacząć od "wymigania się".
Nie powiem, byłem świnia.
Ze stolarni zadzwoniłem do swojego kontrahenta-kumpla. Wyłuszczyłem mu w czym rzecz i poprosiłem, żeby zadzwonił do domu i powiedział, że pilnie mnie oczekują na drugim końcu PRLu pod groźbą zerwania umowy, bo niby coś spieprzyliśmy.
Baba Jaga po kilkunastu minutach przyleciała do stolarni i z trwogą w głosie powtórzyła mi gadkę kumpla.
Natychmiast wyruszyłem w drogę. Pojechałem z trzema stolarzami, których odwiozłem do ich domów, dałem im dwutygodniowy urlop i zakazałem wychodzić z domu przez dwa tygodnie.
Do domu wróciłem po dwóch tygodniach, z kwiatkami.
Domek był czysty, odmalowany, zupełnie jakby kataklizmu nie było.
Ale o musiałem na parę tygodni zapomnieć.