W poście niniejszym chciałbym wypowiedzieć się o jednym z nielicznych pomysłów obecnego rządu, na temat którego nie mam jednoznacznie negatywnej opinii. Powiedziałbym nawet, że skłaniam się ku pozytywnej, ale raczej z tendencją do mocno mieszanych uczuć.
Po kolei. Jestem niepalący od zawsze. Ponadto szkodzi mi dym tytoniowy. Do tego stopnia, że potrafi mnie boleć głowa, jeśli tylko poczuję jego zapach, bo ktoś w promieniu do 10 metrów ode mnie zapali. Z czysto egoistycznego punktu widzenia mógłbym przyklasnąć temu projektowi i nawet pewnie zaproponować, żeby traktować papierosy na równi z narkotykami, zakazać handlu nimi i karać za samo ich posiadanie. Nie obraziłbym się. Kłopot nie polega jednak na tym, że są ludzie tacy jak ja obok mnóstwa palaczy (w dużo większej liczbie, niż narkomani), tylko na dwóch kwestiach:
A. Nie da się zbudować prawa, które nie będzie dyskryminowało ani palących, ani niepalących, bo musi gdzieś wyjść sprzeczność interesów.
B. Można byłoby to unormować zwykłą kulturą, niestety sporej części palaczy jej brak. Nawet jeśli się mylę co do sporej części, to z punktu widzenia kogoś takiego jak ja wystarczy jedna osoba, która się ze mną nie liczy, żebym czuł się źle.
Szczerze współczuję palącej części Bojownictwa, które w ogólności mam za bardzo kulturalnych ludzi. Bo wierzę, że spotykając się z Wami gdziekolwiek mógłbym po prostu poprosić o respektowanie moich dolegliwości, osiągnąwszy zapewne lepszy efekt niż drakońskie zakazy. Tym bardziej, że o ile się orientuję, sporo niepalących w gruncie rzeczy nie ma wiele przeciwko paleniu w ich obecności i tam takie zakazy w ogóle nie byłyby potrzebne. Tylko właśnie ta kultura palących. Jako najczęstszy przykład podam przystanki autobusowe i tramwajowe. W pojazdach palić nie wolno, na przystankach tak. Widząc, że nadjeżdża pojazd, mało który palacz od razu wyrzuci peta. Większość zaczyna zaciągać się intensywniej, po to, żeby później - w ostatniej chwili - wziąć jeszcze dwa machy, wyrzucić peta na chodnik (!), a następnie wypuścić nikotynowe powietrze do środka autobusu czy tramwaju. I cały zakaz palenia w środku idzie w trzy i czternaście, bo i tak już tam wali. W każdym razie wali wystarczająco, żeby mnie zaczynała boleć od tego głowa.
Jak to się ma do proponowanych zakazów? Bardzo prosto: chwilowo delikwenta można jedynie złapać pod zarzutem śmiecenia, ale jest to praktycznie niewykonalne. Przez takiego kogoś trzeba więc wprowadzić zakaz palenia na przystankach, bo to wyegzekwować jest nieco łatwiej.
Teraz: dlaczego nie da się nie dyskryminować którejś grupy? Myślę, że najprościej będzie, jak napiszę, co ja uważałbym za niedyskryminowanie mnie. I sami powiecie, czy to jest realne bez dyskryminowania palących.
1. Gwarancję, że w autobusie nie będę musiał czuć dymu. Przyczyny tego dymu są mi obojętne, najbardziej dające mi się we znaki trzy to: ktoś, kto wypuszcza tam powietrze z zaciągnięcia się jeszcze przed wejściem do autobusu, palący kierowca, albo palacze w sąsiednim samochodzie, którzy na czas palenia nie zamykają okien. Przy okazji: nie wierzę, że nie da się palić w samochodzie przy zamkniętych oknach. Da się. Jest fizycznie możliwe. A że prowadzi do niewygód? To nie znaczy, że się "nie da", tylko że "niewygodnie".
2. Gwarancję, że nie będę więźniem we własnym domu. Jest ciepło dziś i leciutki wietrzyk. Przy takiej pogodzie z jednej strony ćmi mnie, jeśli mam zamknięte okna, z drugiej - jeśli przez otwarte poczuję dym, do czego przy zabudowie, w której jestem, wystarczy, żeby ktoś przez kilka sekund palił przed klatką.
Mógłbym podać jeszcze parę przykładów, ale chyba wystarczy jak podsumuję jednym ogólnym:
3. Gwarancję, że będę mógł poruszać się po kraju: do domu, pracy, na zakupy, w miejsca zwyczajowej rozrywki po zakupach, wszędzie mając możliwość uniknięcia dymu tytoniowego.
Nawet nie musi być tak, żeby w biurowcach nie wolno było palić w łazienkach. Wystarczy mi, że będzie czynny jeden pion łazienek z zakazem palenia, i odpowiednio oznaczony. Mogę chodzić tam. Analogicznie: nie jestem za zakazem palenia w restauracjach czy pubach, tylko za tym, żeby mieć gdzie pójść na obiad czy piwo, gdzie nie będą palili. Na początku wystarczyłby mi zapis, że każda sieć restauracji (dla uproszczenia: również jednorestauracyjna) musi mieć raz na ileś (mieszkańców) lokal z całkowitym zakazem palenia (oczywiście pod warunkiem, że w ogóle istnieje tyle lokali w przeliczeniu na mieszkańców), a jeśli postawi więcej lokali - w kolejnych niech będzie wolno palić. A jeśli ktoś chce zarzucić, że to godzi w wolny rynek i wybór właścicieli lokali, do których nie mam przecież obowiązku chodzić, to mogę pójść na jeszcze jedno ustępstwo: niech będzie tak jak jest, z dwoma wyjątkami: po pierwsze, jeśli restauracja wydziela strefę dla niepalących, to w taki sposób, żeby dym nie miał prawa się tam przedostać, po drugie (ważniejsze): papierosy traktowane są jak wszystko inne spożywane w restauracji - zakaz przynoszenia i spożywania własnych. Albo pozwolenie dla mnie na przyniesienie własnego piwa. Wiem, że papierosów nie wolno sprzedawać na sztuki, ale restauracja może sprzedać klientowi opakowanie, a klient, który to kupi, raczej zużyje.
Jedno ustępstwo, na które nie mogę się zgodzić, to takie, żeby w sytuacji, kiedy nic się nie da zrobić i trzeba dyskryminować, dyskryminowano niepalącego. Z paru powodów. Po pierwsze, oznaczałoby to, że w pewnych sytuacjach stan prawny może wymusić na mnie poddanie się chorobotwórczemu bodźcowi. Po drugie, z samej preambuły odpowiedniej ustawy wynika, że państwo traktuje palenie jako coś złego. Po trzecie wreszcie, w czysto ekonomicznym interesie państwa jest chronić niepalących, jako statystycznie bardziej opłacalnych na co dzień. Raz, że rzadziej korzystają z służby zdrowia, dwa, że rzadziej korzystają z przerw w pracy, przez co są bardziej produktywni (potwierdzone badaniami). Owszem, można się przyczepić, że akcyza na papierosy. Od razu odpowiadam: paczka papierosów kosztuje poniżej dziesięciu złotych. Nie wiem, ile z tego to akcyza, ale niech będzie nawet, że 10 (dla zaokrąglenia). Przeciętny palacz na przerwach spędza dwie godziny dziennie w dniu pracy. Który się zgodzi na to, że papierosy, które pali, kupuje bez akcyzy, ale w zamian nie jest za te dwie godziny wynagradzany?
Kończąc: życzę (szczerze) wszystkim palaczom, żeby mieli gdzie i jak palić, tak jak lubią. Żeby mogli sobie zapalić przy grillu, przy piwku, oglądając mecz, etc. Ale sobie życzę bezwzględnie, żebym nie musiał w tym partycypować i żeby owo "niemuszenie" nie polegało na rezygnacji z mojej wolności obywatelskiej (na przykład w taki sposób, że nawet jak mam ochotę i mnie stać, to nie idę z tego powodu na obiad do restauracji). Normalnie kultura wystarczyłaby do rozwiązania większości sytuacji, ale dopóki będą choćby jednostkowe przypadki łamania tej kultury, jestem niestety za wprowadzaniem ograniczeń, może zbyt drastycznych, ale egzekwowalnych.
Pozdrawiam,
Po kolei. Jestem niepalący od zawsze. Ponadto szkodzi mi dym tytoniowy. Do tego stopnia, że potrafi mnie boleć głowa, jeśli tylko poczuję jego zapach, bo ktoś w promieniu do 10 metrów ode mnie zapali. Z czysto egoistycznego punktu widzenia mógłbym przyklasnąć temu projektowi i nawet pewnie zaproponować, żeby traktować papierosy na równi z narkotykami, zakazać handlu nimi i karać za samo ich posiadanie. Nie obraziłbym się. Kłopot nie polega jednak na tym, że są ludzie tacy jak ja obok mnóstwa palaczy (w dużo większej liczbie, niż narkomani), tylko na dwóch kwestiach:
A. Nie da się zbudować prawa, które nie będzie dyskryminowało ani palących, ani niepalących, bo musi gdzieś wyjść sprzeczność interesów.
B. Można byłoby to unormować zwykłą kulturą, niestety sporej części palaczy jej brak. Nawet jeśli się mylę co do sporej części, to z punktu widzenia kogoś takiego jak ja wystarczy jedna osoba, która się ze mną nie liczy, żebym czuł się źle.
Szczerze współczuję palącej części Bojownictwa, które w ogólności mam za bardzo kulturalnych ludzi. Bo wierzę, że spotykając się z Wami gdziekolwiek mógłbym po prostu poprosić o respektowanie moich dolegliwości, osiągnąwszy zapewne lepszy efekt niż drakońskie zakazy. Tym bardziej, że o ile się orientuję, sporo niepalących w gruncie rzeczy nie ma wiele przeciwko paleniu w ich obecności i tam takie zakazy w ogóle nie byłyby potrzebne. Tylko właśnie ta kultura palących. Jako najczęstszy przykład podam przystanki autobusowe i tramwajowe. W pojazdach palić nie wolno, na przystankach tak. Widząc, że nadjeżdża pojazd, mało który palacz od razu wyrzuci peta. Większość zaczyna zaciągać się intensywniej, po to, żeby później - w ostatniej chwili - wziąć jeszcze dwa machy, wyrzucić peta na chodnik (!), a następnie wypuścić nikotynowe powietrze do środka autobusu czy tramwaju. I cały zakaz palenia w środku idzie w trzy i czternaście, bo i tak już tam wali. W każdym razie wali wystarczająco, żeby mnie zaczynała boleć od tego głowa.
Jak to się ma do proponowanych zakazów? Bardzo prosto: chwilowo delikwenta można jedynie złapać pod zarzutem śmiecenia, ale jest to praktycznie niewykonalne. Przez takiego kogoś trzeba więc wprowadzić zakaz palenia na przystankach, bo to wyegzekwować jest nieco łatwiej.
Teraz: dlaczego nie da się nie dyskryminować którejś grupy? Myślę, że najprościej będzie, jak napiszę, co ja uważałbym za niedyskryminowanie mnie. I sami powiecie, czy to jest realne bez dyskryminowania palących.
1. Gwarancję, że w autobusie nie będę musiał czuć dymu. Przyczyny tego dymu są mi obojętne, najbardziej dające mi się we znaki trzy to: ktoś, kto wypuszcza tam powietrze z zaciągnięcia się jeszcze przed wejściem do autobusu, palący kierowca, albo palacze w sąsiednim samochodzie, którzy na czas palenia nie zamykają okien. Przy okazji: nie wierzę, że nie da się palić w samochodzie przy zamkniętych oknach. Da się. Jest fizycznie możliwe. A że prowadzi do niewygód? To nie znaczy, że się "nie da", tylko że "niewygodnie".
2. Gwarancję, że nie będę więźniem we własnym domu. Jest ciepło dziś i leciutki wietrzyk. Przy takiej pogodzie z jednej strony ćmi mnie, jeśli mam zamknięte okna, z drugiej - jeśli przez otwarte poczuję dym, do czego przy zabudowie, w której jestem, wystarczy, żeby ktoś przez kilka sekund palił przed klatką.
Mógłbym podać jeszcze parę przykładów, ale chyba wystarczy jak podsumuję jednym ogólnym:
3. Gwarancję, że będę mógł poruszać się po kraju: do domu, pracy, na zakupy, w miejsca zwyczajowej rozrywki po zakupach, wszędzie mając możliwość uniknięcia dymu tytoniowego.
Nawet nie musi być tak, żeby w biurowcach nie wolno było palić w łazienkach. Wystarczy mi, że będzie czynny jeden pion łazienek z zakazem palenia, i odpowiednio oznaczony. Mogę chodzić tam. Analogicznie: nie jestem za zakazem palenia w restauracjach czy pubach, tylko za tym, żeby mieć gdzie pójść na obiad czy piwo, gdzie nie będą palili. Na początku wystarczyłby mi zapis, że każda sieć restauracji (dla uproszczenia: również jednorestauracyjna) musi mieć raz na ileś (mieszkańców) lokal z całkowitym zakazem palenia (oczywiście pod warunkiem, że w ogóle istnieje tyle lokali w przeliczeniu na mieszkańców), a jeśli postawi więcej lokali - w kolejnych niech będzie wolno palić. A jeśli ktoś chce zarzucić, że to godzi w wolny rynek i wybór właścicieli lokali, do których nie mam przecież obowiązku chodzić, to mogę pójść na jeszcze jedno ustępstwo: niech będzie tak jak jest, z dwoma wyjątkami: po pierwsze, jeśli restauracja wydziela strefę dla niepalących, to w taki sposób, żeby dym nie miał prawa się tam przedostać, po drugie (ważniejsze): papierosy traktowane są jak wszystko inne spożywane w restauracji - zakaz przynoszenia i spożywania własnych. Albo pozwolenie dla mnie na przyniesienie własnego piwa. Wiem, że papierosów nie wolno sprzedawać na sztuki, ale restauracja może sprzedać klientowi opakowanie, a klient, który to kupi, raczej zużyje.
Jedno ustępstwo, na które nie mogę się zgodzić, to takie, żeby w sytuacji, kiedy nic się nie da zrobić i trzeba dyskryminować, dyskryminowano niepalącego. Z paru powodów. Po pierwsze, oznaczałoby to, że w pewnych sytuacjach stan prawny może wymusić na mnie poddanie się chorobotwórczemu bodźcowi. Po drugie, z samej preambuły odpowiedniej ustawy wynika, że państwo traktuje palenie jako coś złego. Po trzecie wreszcie, w czysto ekonomicznym interesie państwa jest chronić niepalących, jako statystycznie bardziej opłacalnych na co dzień. Raz, że rzadziej korzystają z służby zdrowia, dwa, że rzadziej korzystają z przerw w pracy, przez co są bardziej produktywni (potwierdzone badaniami). Owszem, można się przyczepić, że akcyza na papierosy. Od razu odpowiadam: paczka papierosów kosztuje poniżej dziesięciu złotych. Nie wiem, ile z tego to akcyza, ale niech będzie nawet, że 10 (dla zaokrąglenia). Przeciętny palacz na przerwach spędza dwie godziny dziennie w dniu pracy. Który się zgodzi na to, że papierosy, które pali, kupuje bez akcyzy, ale w zamian nie jest za te dwie godziny wynagradzany?
Kończąc: życzę (szczerze) wszystkim palaczom, żeby mieli gdzie i jak palić, tak jak lubią. Żeby mogli sobie zapalić przy grillu, przy piwku, oglądając mecz, etc. Ale sobie życzę bezwzględnie, żebym nie musiał w tym partycypować i żeby owo "niemuszenie" nie polegało na rezygnacji z mojej wolności obywatelskiej (na przykład w taki sposób, że nawet jak mam ochotę i mnie stać, to nie idę z tego powodu na obiad do restauracji). Normalnie kultura wystarczyłaby do rozwiązania większości sytuacji, ale dopóki będą choćby jednostkowe przypadki łamania tej kultury, jestem niestety za wprowadzaniem ograniczeń, może zbyt drastycznych, ale egzekwowalnych.
Pozdrawiam,
--
Pietshaq na YouTube