Przeczytawszy któryś tam z kolei felieton Janusza Korwina-Mikke zauważyłem (dopiero wówczas) rzecz następującą: krytyce bezlitosnej poddaje on status quo na dwóch płaszczyznach. Pierwszą z nich jest prawo, drugą zaś ustrój, czyli de facto sposób stanowienia prawa. Nie on jeden zresztą krytykuje polskie porządki, choć być może jest on najgłośniejszym obecnie w Polsce orędownikiem monarchii.

Po tej wcale nie tak oczywistej obserwacji naszło mnie pytanie: czy rzeczywiście jedno z drugim się aż tak głęboko zazębia, jak się sądzi? Aby lepiej unaocznić sobie, w czym rzecz, odwołałem się do pytań pomocniczych:

1. Przypuśćmy, że mogę sobie wybrać dowolny ustrój w państwie, w którym żyję, ale ze względu na niepopularność moich poglądów bez względu na mój wybór mam gwarancję, że prawo stanowione przez władzę ustawodawczą w tym ustroju, zupełnie nie będzie mi odpowiadało. Jaki ustrój bym wybrał i dlaczego?

2. Przypuśćmy, że mogę zdefiniować prawo (przynajmniej w części niedotyczącej ustroju), ale zaraz potem zostanie mi narzucony ustrój (jakiś), a w nim władza ustawodawcza (jakaś). Jakie prawo bym wybrał i dlaczego?

Odpowiedzi, których sobie udzieliłem, nie są aż tak zaskakujące, jak mogą się wydawać. W żadnym z przypadków nic bym nie wybrał. W pierwszym przypadku - ponieważ jeśli czuję się okradany musząc płacić podatki na wojsko, jest mi z grubsza wszystko jedno, na jakiej podstawie zostałem do tego zmuszony (z dokładnością do tego, że w zależności od tej podstawy wysokość podatków i kara za ich niepłacenie może być różna, ale to też nie zależy od ustroju - w monarchii może być dotkliwsza niż w anarchii). W drugim przypadku - ponieważ cokolwiek bym postanowił niedotyczącego ustroju, nie obronię się przed wprowadzeniem ustroju, który cofnie wszystkie zmiany. Pomijając już fakt, że drugi punkt niejako definiuje ustrój początkowy: jestem monarchą zmuszonym do szybkiej abdykacji na rzecz Niewiadomoczego.

I tu doszedłem do wniosku, że problemem pierwotnym jest prawo, a dopiero wtórnym ustrój. Prawo może być dobre lub złe, jednak w większości przypadków prawo nie jest obiektywnie ani dobre, ani złe. Jest jakieś, a jego ocena składa się z wielu zalet i wad, które oprócz tego, że są subiektywne, mają różne wagi dla różnych ludzi. Można przytoczyć mnóstwo praw, co do których bardzo inteligentni i znający się na rzeczy ludzie będą mieli różne zdania i każdy będzie potrafił uzasadnić swoje.

A to oznacza, że tak naprawdę obchodzi mnie głównie prawo kraju, w którym żyję. Czy to oznacza, że nie obchodzi mnie jego ustrój? Nie do końca, jednakże w znacznie mniejszym stopniu: obchodzi o tyle, że definiuje on sposób stanowienia prawa. Mogę uważać, że efektem ustroju demokratycznego będzie prawo najbardziej zbliżone do mojego ideału, i w takiej sytuacji będę optował za demokracją. Nie do końca oznacza to jednak, że będę demokratą - oznacza to tylko tyle, że spodziewam się po demokracji najlepszego produktu ubocznego. Najlepszego - wedle mojej własnej oceny. Równie dobrze mogę uważać, że tak się stałoby w monarchii. Albo gdyby panowała anarchia. Albo w demokracji ateńskiej.

Mogę też - i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że tak właśnie uważam - twierdzić, iż nie ma to nic do rzeczy. Po przemyśleniu dochodzę do wniosku, że w Polsce ani za pomocą demokratycznych mechanizmów, ani za pomocą monarchy nie uda się doprowadzić do sytuacji, w której nie będę opodatkowany na rzecz wojska (instytucji uważanej przeze mnie za całkowicie zbędną, żeby nie rzec - szkodliwą), co może mi się udać z kolei w ustroju anarchistycznym, kiedy dla odmiany uznam, że jest to ten jeden jedyny przypadek, gdy wojsko jednak może się przydać. Oznacza to z grubsza, że ani demokracji, ani monarchii, ani anarchii nie mam za co kochać.

Oczywiście, mógłbym spróbować przekonać do swoich pomysłów, powiedzmy, 90% narodu. Wtedy rzeczywiście pomysły te udałoby się przeforsować, i to jakby niezależnie od ustroju. Nawet gdyby był król, to kłócenie się przez niego ze zdaniem takiej masy doprowadziłoby raczej do szybkich zamieszek i skrócenia jego panowania. W ostateczności wysłałby tych, którzy się z nim zgadzają, przeciw tym, co się nie zgadzają, i po wielkiej jatce, podczas której przewaga liczebna byłaby po stronie tych drugich, zaś przewaga broni po stronie tych pierwszych, w najlepszym dla niego razie zostałoby mu 10% pierwotnej liczby ludzi, którymi mógłby sobie rządzić. Tylko że wówczas kolejny bunt byłby już z punktu widzenia króla dużo większym ryzykiem, tuszę więc, że rozsądny monarcha posłuchałby takiego ludu.

Dywagacja oczywiście czysto akademicka, bo ani Polska monarchy, ani ja tylu zwolenników dla swoich poglądów mieć nie będę. Ale kończąc, chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie, które pozwolę sobie pozostawić bez odpowiedzi.

Którą sytuację uważasz za lepszą i chętniej byś w niej żył(a):

1. Państwo, w którym żyjesz, ma taki ustrój, jaki wybierzesz, czego efektem jest takie prawo, jakiego nie chcesz.
2. Państwo, w którym żyjesz, za pomocą znienawidzonego przez Ciebie ustroju wprowadza prawo Twoich marzeń.

Załóżmy, że "prawo" to ogół tych ustaw, które nie ingerują w sposób stanowienia prawa.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube