Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Inteligentna jazda > Komórki w szkołach
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Jak to zwykle bywa, niniejszy post jest efektem moich przemyśleń oraz rozmów z moją Żoną , toteż część spostrzeżeń jest jej.

Do rzeczy. Czytuję "Metro". We wczorajszym tematem na stronie czytelniczej były wydarzenia ostatnich dni, kiedy to wyszło na jaw, że uczniowie używający komórek na lekcjach są ich pozbawiani, a nauczyciele czytają na głos SMS-y lub wyrzucają komórki przez okno. Przeczytałem listy czytelnicze i zawrzało we mnie: wszyscy poparli nauczycieli! Główne argumenty były dwa. Pierwszy: dlaczego należy respektować prawa ucznia, który łamie prawa. Drugi: dlaczego należy szanować ucznia, który nie szanuje nauczyciela. Moim zdaniem jest to jedno wielkie nieporozumienie i postawienie sprawy na głowie.

Po pierwsze: oba te argumenty, przyjęte za dobrą monetę, w prostej drodze prowadzić do przyzwolenia na anarchię, a co najmniej na lincze. Byłoby trochę niebezpieczne, gdyby każdy nauczyciel stał się przedstawicielem władzy wykonawczej i sądowniczej w jednym.

Po drugie: wcale nie uważam, żeby okradzenie złodzieja było mniej naganne moralnie niż okradzenie kogoś, kto nikomu nic nie ukradł. Kradzież jest kradzieżą bez względu na osobę poszkodowanego. To samo mamy tutaj: złamanie prawa i brak szacunku zawsze nimi będą, niezależnie od osoby i postawy poszkodowanego.

Po trzecie i najważniejsze: kary moim zdaniem są tu nieadekwatne do wykroczenia. Pragnę zauważyć, że uczeń w najlepszym razie łamie zarządzenie szkoły oparte o wytyczne MEN. Nauczyciel - niszcząc prywatną własność lub naruszając tajemnicę korespondencji - staje w sprzeczności z kodeksem karnym, a więc aktem niewątpliwie wyższego rzędu!

Zapewne przyzwolenie na to wzięło się z mniemania ludzi, że jeśli ktoś robi coś złego, to należy go karać, zaostrzając kary z czasem, aż mu się odechce, przy czym zaostrzać je można dowolnie wysoko. Nie trafia to do mnie. W moim odczuciu dla każdego wykroczenia istnieje jakaś górna sensowna granica kary, powyżej której wyjście jest absurdem. Ta granica to kara na tyle ostra, że gdyby miała odstraszyć, zrobiłaby to, a skoro nie odstraszyła, rozwiązania należy szukać gdzieś indziej. Zwracam zresztą uwagę na to, że nawet wtedy, gdy masowo stosowano kwalifikowaną karę śmierci, zdarzali się ludzie z premedytacją popełniający czyny, za które ona groziła.

Co zatem robić? Wypośrodkować - oto moja opinia. Regulamin szkoły może zakazywać różnych rzeczy i powinien precyzować sankcje za naruszenie zakazów, przy czym sankcje te nie powinny stać w sprzeczności z ustawami. Moim pomysłem jest, żeby jeśli uczeń używa komórki na lekcji, nauczyciel miał prawo mu ją zabrać, jednakże zostawiając uczniowi wpierw prawo do zakodowania jej PIN-em i wyłączenia. Tak, żeby nie mógł ingerować w jej zawartość. Następnie nauczyciel oddawałby tę komórkę rodzicowi, gdy ten się pojawi, lub samemu uczniowi, gdy od wykroczenia minie przynajmniej tydzień. To ostatnie wystarczająco studzi zapędy maniaków uzależnionych od komórek, a jednocześnie nie karze zapracowanego rodzica za wybryk dziecka koniecznością urywania się z pracy.

Inna rzecz, że niekiedy zakazy są paranoidalne. Zakaz używania komórki na przerwie uważam za absurdalny, nie mówiąc już o zakazie jej posiadania i przeszukiwaniu uczniów. Skąd się te zakazy wzięły?

Nauczyciele moim zdaniem boją się dwóch rzeczy. Pierwsza: na przerwie ktoś kogoś obściskuje lub naparza, a trzeci idiota to nagrywa i puszcza w świat. Tyle tylko, że uczniowie obściskiwali się w szkole - a z jeszcze większą lubością naparzali - dawno przed erą komórek. Już wówczas jedno i drugie było zakazane i nauczyciele jakoś sobie z tym radzili.

Druga rzecz: nauczyciele boją się lub nie chcą, żeby nagrywano lekcje. Przykro to powiedzieć, ale kiedyś nie było to dozwolone prawnie, a teraz jest i nauczyciele sami są sobie winni! Chcieli mieć broń przeciwko uczniom. Dostali, i to potężną: status funkcjonariusza publicznego, co powoduje, że za nazwanie nauczycielki w szkole starą k*rwą można teoretycznie pójść do więzienia, i to nawet wtedy, gdy udowodni się każdy człon epitetu przed sądem! Medale mają jednak tendencję do bycia dwustronnymi i ten nie jest wyjątkowy: prawo zezwala na nagrywanie funkcjonariusza publicznego bez jego zgody, gdy ten w miejscu publicznym wykonuje zwykłe zadania służbowe. Albo rybki, albo akwarium!

Nie chcę tu naturalnie wybielać uczniów, bo gdyby oni nie nadużywali komórek w szkole, nie byłoby problemu. Paranoja antykomórkowa poszła jednakże moim zdaniem za daleko. Dochodzi do sytuacji, w której uczeń na przerwie patrzący na zegarek na ręce jest w porządku, a ten, który to samo robi, tylko zegarek ma w komórce - już nie, choć obaj robią to samo. Dochodzi do sytuacji, w której na lekcji chemii używanie standardowego kalkulatora jest OK, a tego wbudowanego w komórkę nie, choć oba używane są w tym samym celu. Na pewno nie jest to zdrowe.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zajac - Superbojownik · przed dinozaurami
Po raz pierwszy zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości z tym, co napisałeś. Aż mi wstyd, że ja, student prawa, nie jestem tak oblatany w przepisach jak Ty. Cóż, muszę się w tym roku obrobić z instytucjami i prawem rzymskim...
Ad rem: ciekaw jestem, co by nagrywany nauczyciel powiedział na takie dictum oblatanego w prawie ucznia. Żadnego z nauczycieli, których kiedykolwiek znałem nie podejrzewałbym o ustąpienie. Inna sprawa, że uczniowie pozywający przed sądy własne szkoły to rzadkość, niestety. Ostatnim przypadkiem o którym słyszałem, był uczeń procesujący się ze swoją szkołą za nieuznanie usprawiedliwienia nieobecności, które sam sobie napisał (a był pełnoletni).


Nie wiem, skąd się wzięła sama skłonność antykomórkowa. Mam natomiast hipotezę, która pozwala wyjaśnić, dlaczego więcej głosów w dyskusji broni stanowiska nauczycieli. Otóż w wyobrażeniu społeczeństwa młodzież jest tak strasznie rozwydrzona, a nauczyciele tak wobec niej bezbronni (do tego miejsca się zgadzam), że każde możliwe zglanowanie młodzieży się godzi, byle tylko zrozumiała, że w szkole obowiązują hierarchie. I jakkolwiek, jako konserwatysta, jestem zwolennikiem hierarchii- zgadzam się z Tobą. Na fali antykomórkowej paranoi łamie się nagminnie prawo- sam pamiętam przypadki o których mówisz z własnej kariery uczniowskiej. Ale jak od gimnazjalisty wymagać znajomości prawa administracyjnego?

Tytułem zakończenia dodam, że walkę z komórkami w szkołach uważam za problem zastępczy i odwracanie uwagi od znacznie poważniejszych patologii życia szkolnego- wandalizmu, przemocy, lekceważenia nauczycieli. Walczyć z małolatami, co zapomnieli wyłączyć telefonu przed lekcją jest znacznie łatwiej, niż z dużymi grupami chuligańskimi trzymającymi w szachu nieraz całą szkołę. Gwoli zilustrowania problemu, balladka mistrza Młynarskiego:

Ech ubawi was ogromnie, w parę chwil balladka ta
Raz w zaprzęgu szły dwa konie, szły w zaprzęgu konie dwa
Pierwszy był to koń posłuszny, który w galop, cwał, czy trucht
Pięknie ruszał, grzecznie ruszał na najmniejszy bata ruch
Jupi, jupi, aj, jupi, aj, na najmniejszy bata ruch

Za to drugi koń był hardy, nieposłuszny, pędziwiatr
W biegu szybki, w pysku twardy, furda lejce, furda bat
Zaś, gdy chodzi o woźnicę, który w koźle z batem tkwił
Bardzo on to kierownicze stanowisko lubił był
Jupi, jupi, aj, jupi, aj, stanowisko lubił był

Ten wożnica dnia każdego myślał mrużąc ślepia złe
Skarcę konia miegrzecznego - gotów jeszcze kopnąć mnie
Lecz coś przecież robić muszę, albo z kozła ruszać precz
Autorytet się mnie kruszy, autorytet ważna rzecz
Jupi, jupi, aj, jupi, aj, autorytet ważna rzecz

Po czym w stajni, już przy żłobie ten woźnica bat swój brał
Brał go tęgo w dłonie obie i... grzecznego konia prał
A do niegrzecznego mówił, strojąc głos na srogi ton:
"Jak się będziesz draniu stawiał, to zarobisz tak jak on"
Jupi, jupi, aj, jupi, aj, to zarobisz tak jak on

Z tej balladki smakowitej niech popłynie morał w świat
Gdy mieć pragnie autorytet tchórz, co w ręku trzyma bat
Kto się stawia, ten ma z tego mimo wszystko jakiś zysk
A kto słucha i ulega, ten najpierwszy bierze w pysk
Jupi, jupi, aj, jupi, aj, ten najpierwszy bierze w pysk!


--
Kim jest ten ktoś? Sprawdź koniecznie na
www.ronpaul2008.com

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
A propos usprawiedliwień: właściwie nie wiadomo, kto miał rację w przytoczonym przez Ciebie sporze, bo uregulowania są tutaj tyleż przejrzyste na papierze, co zawiłe w praktyce. To jest tak: nauczyciel usprawiedliwia. Rodzic prosi o usprawiedliwienie i prośbę tę można przyjąć lub odrzucić. Tę samą prośbę może złożyć sam pełnoletni uczeń i znowu: tak samo może być z efektem. NIE WOLNO odrzucić prośby tylko dlatego, że napisał ją pełnoletni uczeń, a nie jego rodzic, ale dowodzenie tego bywa upiorne.

Swoją drogą zastanawia mnie, czy szkoły nie stają się mini-państwami w państwie, i to z niebezpiecznymi ustrojami. W szkole panuje wielodyktatura: nauczyciele są praktycznie równi sobie nawzajem i mają niemalże dyktatorską władzę ustawodawczą nad uczniem. Często tego nadużywają, na przykład poprzez łamanie statutu w punktach, w których uczniom daje on jednak jakieś prawa. Budzi to opór uczniów, który jest bardzo groźny z następujących powodów:

1. Uczniów jest więcej do tego stopnia, że zebrani do kupy są silniejsi nawet w młodszych rocznikach.
2. Uczniom mniej zależy niż nauczycielom ze względu na obowiązek edukacyjny - jedna szkoła ich releguje, to inna będzie musiała ich przyjąć.
3. (i chyba najważniejsze): w szkole nie ma organu, którego kompetencje wykonawcze nadążałyby za ustawodawczymi kompetencjami nauczycieli. Zauważcie: nauczyciel może uczniowi mnóstwo nakazać i zakazać, ale prawie nic nie może mu zrobić. Doprowadza to do sytuacji, w której pierwszy jest jednocześnie wszechwładny i bezsilny, drugi zaś zniewolony i bezkarny. Taka mieszanka musi prędzej czy później eksplodować.

Znowu można zapytać, co z tym zrobić. I znowu proponuję wypośrodkować. Wprowadzić jakieś sensowne a odstraszające kary dla uczniów za łamanie regulaminu szkoły i także samo wprowadzić kary dla nauczycieli za łamanie tegoż regulaminu, czy też statutu. Co więcej, należy zagwarantować, że nauczyciele (jako cały zbiór!) nie będą sędziami we własnych sprawach - przydałby się tu ktoś z zewnątrz. Może na przykład zaufany rodzic niemający dzieci w tej szkole.

Jakie kary byłyby odstraszające dla uczniów? Nieśmiały pomysł mam taki: za iluśkrotną recydywę zawieszenie w prawach ucznia na jakiś czas z obowiązkiem zgłoszenia tego do Urzędu Stanu Cywilnego, w którym figuruje ów uczeń. Plus w kwestii papierkologicznej obowiązek odnotowania takiego relegowania (wystarczy fakt relegowania, może ilość razy) w dowodzie osobistym. Koszt tego eksperymentu to jedno pokolenie uczniów, które będzie musiało zgadywać, jaki efekt na całe życie daje podobny wpis w dowodzie. Zyski? Żeby je oszacować, również muszę zgadywać. Otóż człowiek, któremu się przedstawi taki dowód, może zareagować trojako.

1. Nie zwrócić na to uwagi. Oznaczałoby to, że część informacji, jakie o człowieku daje szkoła, jest zbędna, w związku z tym być może warto by było zmodyfikować system edukacji tak, żeby dawał więcej potrzebnych, a mniej zbędnych informacji.

2. Zwrócić uwagę i policzyć na minus. Byłaby to optymalna sytuacja, bo w ciągu kilkunastu w porywach do dwudziestu paru lat marginalizuje nie tylko przemoc w szkołach, ale nawet "zwykłe" wulgaryzmy.

3. Zwrócić uwagę i policzyć na plus. Prawdopodobnie oznacza to, że człowiek taki sam był krnąbrnym uczniem, a co więcej, jako dorosły w ogóle tego nie żałuje. Gdyby statystyczny przedstawiciel społeczeństwa okazał się właśnie taki, to być może (zwłaszcza demokraci!) powinno się wręcz zachęcać uczniów do łamania prawa w szkołach? Oczywiście przypadek jest akademicki, bardzo w to wątpię. Zaraz zresztą pojawi się ktoś, kto zakaże odgórnie traktowania tego in plus, wymuszając de facto dyskryminację tych, którzy rozrabiali za swoich szkolnych lat.

Zarzut, jaki można tu usłyszeć, to że wybryk z dzieciństwa piętnuje na całe życie. Po pierwsze: nie wybryk, a cała seria wybryków. Takie jest założenie. Seria może zresztą do kupy składać się w jeden wybryk w stylu ukradzenia komuś auta, jeśli chodzi o kaliber, a to też piętnuje na całe życie. Po drugie: są dwie możliwości. Jedna jest taka, że tych napiętnowanych będzie mało. Zapewne oznacza to, że stanowią najbardziej krnąbrne 2-3% społeczeństwa i wówczas nie widzę nic złego w napiętnowaniu ich takim znacznikiem na całe życie. Druga to taka, że będzie ich dużo. Wówczas moc piętna się rozmyje. Gdy do tramwaju wchodzi kobieta w ciąży, a wszystkie siedziska są zajęte, z czego jedno przez młodego, zdrowego faceta, i on się nie podnosi, pewnie ktoś zwróci mu uwagę. Jeśli na wszystkich siedzą młodzi, zdrowi faceci, i żaden się nie podnosi, w najlepszym wypadku ktoś zwróci uwagę bezosobowo, ale wątpię, żeby zwrócił uwagę jakoś wybranemu, jednemu z nich. Chyba, że będzie to znajomy.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

jenny8
jenny8 - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Witam!

- Popieram w całej rozciągłości Twoją tezę, że "walka z komórkami" to problem zastępczy, który narodził się z bezsilności i frustracji nauczycieli. Tytułem wprowadzenia krótki przykład z własnego podwórka: moje młodsze młode, uczęszcza do IV klasy. Razem z nim - chłopak powtarzający kolejno każdą klasę, a więc starszy o trzy lata. Wagaruje, nie uczy się, w szkole bywa - a jak już raczy się pojawić, to rozrabia jak może. Ostatnio zwyzywał nauczycielkę i uderzył woźną. I co? I SZKOŁA NIE MOŻE ZROBIĆ NIC!!!
A jego rodzice wszystkie wezwania i monity mają w tzw. głębokim poważaniu i kolokwialnie mówiąc możemy im co najwyżej skoczyć.
Więc nie dziwię się, że na następnej lekcji czyjaś komórka frunie przez okno... Co nie znaczy, że popieram.
Jako rodzic w ogóle uważam, że zakaz noszenia komórek do szkoły
jest pozbawiony sensu.

:pietshag - czy uważasz, że ludzie takiego pokroju będą się przejmować jakimiś wpisami gdzieś? Skoro praca jest dobra dla frajerów?

--
Wolności słowa strzeż jak oka w głowie. Niech osieł pisze. Daj, niech się wypowie. Im gęściej będzie kazał, prawił, głosieł - tym rychlej poznasz, jaki z niego osieł.

SirKaszana
Kolejnym poronionym pomysłem niektórych nauczycieli jest odpowiedzialność zbiorowa. Gdzie za jednego cierpią wszyscy oczywiście wbrew swojej woli. W większości grup na które taka odpowiedzialność może zostać nałożona zawsze znajdzie się co najmniej jeden niereformowalny i uparty osobnik. Nauczyciel nie mogąc sobie z nim poradzić stosuje właśnie tą metodę wychodząc z założenia że jak oberwie się wszystkim to ci wszyscy zajmę sie łobuzem. Według mnie jest to ogromny błąd bo w środowiskach w których się obracałem i stosowano tą metodę uczniowie nie palili się do wymierzania sprawiedliwości. W efekcie winni nie zostaje ukarany (bo jemu i tak wszystko wisi), cierpi reszta grupy a nauczyciel umywa ręce i twierdzi że zrobił co do niego należy.

AyA_Mrau
AyA_Mrau - różowa grzywa · przed dinozaurami
Zakaz wnoszenia komórek do szkoły i używania ich na jej terenie, to rzeczywiście bzdura. Nie jest to rzecz szkodliwa, wiec nie widzę problemu w tym, że uczeń używa jej na przerwie. Jednak na lekcji powinno się ją trzymać schowaną i wyłączoną lub całkowicie wyciszoną. I nawet kalkulator nie jest tu dobrym usprawiedliwieniem, w końcu taki na potrzeby ucznia, jest na pewno tańszy od telefonu, a i uniknie się konfliktów spowodowanych podejrzeniami, czy uczeń rzeczywiście coś liczy czy może pisze smsy.

Oczywiście, nauczyciele nie powinni łamać prawa, ale wobec rosnącej ignorancji uczniów niestety brak skutecznych metod, więc częściowo się nie dziwie, że czasem nie wytrzymują lub stosują spychologię. Komórki to tylko mała część tego wszystkiego. Nie twierdzę, że każdy uczeń od razu zionie brakiem szacunku do nauczycieli, jednak osoby grzeczne nie dają tak o sobie znać, jak rozrabiający.
Bo co też taki nauczyciel może zrobić?
- Obniżyć ocenę z zachowania - tylko kto się tym przejmuje?
- Wezwać rodziców - "ależ jak pani może, nasze dziecko jest grzeczne i to na pewno nie on(a)!" [byłam świadkiem wojny na polu rodzice - nauczyciele, po tym jak część mojej klasy miała zostać ukarana za zdemolowanie sali lekcyjnej].
- Zawiesić w prawach ucznia - ponoć w różnych szkołach, różnie to wygląda, ale z doświadczenia znana jest mi opcja, że po prostu nie można mieć usprawiedliwionego nieprzygotowania do lekcji, ani prosić nauczycieli o przesunięcie klasówek i sprawdzianów.
- Usunąć ze szkoły - to jest mimo wszystko rzadki przypadek, a poza tym jak się ktoś w jednej szkole nauczycielami nie przejmował to i w innej nie będzie.
Innych "kar" nie uświadczyłam nawet w słowach, a w liceum byłam w klasie, która sporo problemów robiła. Ostatecznie, wychodzi na to, że taka problematyczna osoba, odbębni obowiązek szkolny i dalej będzie miała wszystko gdzieś. A to ciężko uznać za dobry efekt wychowania.

Na wychowaniu dzieci i młodzieży to ja się nie znam, więc nie wiem jakie metody i kary były by odpowiednie, ale widać obecne nie są. Oczywiście nie chodzi o to by wszyscy chodzili napiętnowania wybrykami z czasów szkoły, ale raczej, żeby zdawali sobie sprawę z istnienia pewnych konsekwencji.

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
:jenny8 - uważam, że jeśli ktoś nie przejmie się adnotacjami w dowodzie, nie przejmie się również przeczytanym SMS-em, czy wyrzuconą komórką. Skroi nową. Mam nadzieję, że to będzie margines, na który są paragrafy karne, niebędące zresztą w gestii nauczyciela.

:AyA_Mrau - "I nawet kalkulator nie jest tu dobrym usprawiedliwieniem, w końcu taki na potrzeby ucznia, jest na pewno tańszy od telefonu (...)".
Założenie: uczeń ma telefon z wbudowanym kalkulatorem.
Teza: użycie kalkulatora wbudowanego w telefon będzie w tym momencie tańsze, niż kupowanie tańszego niż telefon kalkulatora rozłącznego z telefonem.
Dowód: Niech x oznacza cenę kalkulatora. Jeśli x>0, mamy koniec dowodu, wpp. kupuję milion kalkulatorów. Może być z przedpłatą ;)

Natomiast co do możliwości nauczycieli, słusznie mówisz, zresztą zwróciłem na to uwagę. I dlatego proponuję sensowniejsze zrównanie wykonawczych i ustawodawczych kompetencji nauczycieli, a także wpisy w dowodach.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Neovigo
Neovigo - Superbojownik · przed dinozaurami
:Aya
"I nawet kalkulator nie jest tu dobrym usprawiedliwieniem, w końcu taki na potrzeby ucznia, jest na pewno tańszy od telefonu, a i uniknie się konfliktów spowodowanych podejrzeniami, czy uczeń rzeczywiście coś liczy czy może pisze smsy."

Po pierwsze, jak już udowodnił () kalkulator nie jest tańszy od telefonu - przecież nikt nie kupuje telefonu dla kalkulatora. Jeśli mam urządzenie wielofunkcyjne, którego jedną z funkcji jest kalkulator - to nie chcę kupować następnego, co logiczne

Po drugie, kwestia "podejrzeń" czy piszemy sms czy liczymy... według mnie sprawdzenie tego nie jest wielkim problemem. Po prostu zaglądamy uczniowi przez ramię, co robi - jeśli, zgodnie z tym co powinien robić, używa kalkulatora, to nie łamiemy tajemnicy korespondencji etc. A ja, jako nauczyciel, mam prawo skontrolować przebieg jego obliczeń, prawda?

--
"Real men use telnet on port 80."

AyA_Mrau
AyA_Mrau - różowa grzywa · przed dinozaurami
miałam raczej na myśli, że jak kogoś stać na telefon, to i na kalkulator być powinno, bo nic mu się nie stanie jak raz mniej wydzwoni, a przy okazji uniknie się nieporozumień.

A jeszcze co do wspomnianego nagrywania komórką różnych sytuacji w szkole, polecam materiały na youtube.com, wystarczy wpisać "szkoła". Chociaż zazwyczaj są tam filmiki nagrane jak nauczyciela nie było w klasie, ale to nie usprawiedliwia tego, że ktoś zaczyna się zachowywać jak dzikie zwierze. I nie chodzi mi tu o rzucanie papierkami, ale o demolowanie klasy głównie, szczególnie 'urzekł' mnie wjazd w biurko krzesłem, nagrany w jakimś gimnazjum. I chociaż sama ledwo z wieku szkolnego wyszłam, to nie rozumiem co ci ludzie mają w ogóle na myśli i jaki cel w tym wszystkim. Czy jak będą dorośli, to też będą w pracy robić demolkę, bo w końcu nigdy ich za to kara nie spotkała wcześniej? Ja wiem, że ponoć młodzi się muszą wyszaleć, ale to chyba lekka przesada.
I nie powiedziała bym, że istnienie takich filmików, obciąża tylko nauczycieli (bo znów ten sam problem: co oni mogą), ale właśnie pokazuje, że coś z uczniami i systemem całym, jest nie tak.

Może rzeczywiście jakiś daleko idący system oceny zachowania i informowania o nim, coś by zmienił, ale musiałby oczywiście być przyjęty w społeczeństwie, a nie potraktowany jak kolejny bzdurny efekt szkoły (tak, wiem, pisałeś o tym).
Całkiem szczerze znów się przyznaje, że nie mam pojęcia, ręce mi opadły.

--

liver_sausage88
Ciekawe ile procent takich dzieciaków jest na tyle świadome, żeby wiedzieć jak może im zagrozić wpisanie czegoś w papiery? Wg. mnie nie ma to najmniejszego sensu, jeśli mówimy o ludziach z nie do końca jeszcze wykształconą psychiką ;). A jak jesteśmy przy wpisach w dowodach, to może od razu tatuaże na czole albo ucinanie rąk za kradzież? Bez przesadyzmu, ludzie się zmieniają, a już zwłaszcza dzieciaki, z wiekiem dorośleją ;).
Zrównanie kompetencji
Jakakolwiek ingerencja w papiery

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
meltir - Kapitan Nocnej Straży · przed dinozaurami
zgadzam się w pełni z :liver.
sam fakt, że kara nie jest natychmiastowa powoduje, że odchodzi ona właściwie w niebyt.
'za 20 lat ktoś mi zajrzy w dowód' - ani my jako dzieci, ani obecna młodzież nie patrzą tak daleko na przód.
znam wielu moich rówieśników, którzy nie patrzą dalej jak na przyszły piątek/koło/sesje, i naprawdę nic ich nie obchodzą tego rodzaju konsekwencje.

kara za niesubordynacje - w przypadku dzieci - musi być natychmiastowa.

nauczyciele powinni mieć większe prawa.
zgadzam się w tej kwestii z .

kara materialna ?
wyrzucenie komórki przez okno ?
to kara dla rodziców, do których dzieciak pójdzie i dostanie od nich na nowy;
albo (jeżeli jest konkretnym urwisem) sam ukradnie sobie nowy od kogoś słabszego.

upomnienie od rodziców ?
jeżeli rodzice dadzą na du*e tylko przyśpieszamy to co i tak nieuniknione.
jeżeli rodzice nie zareagują wcale lub upomnieniem (a tak jest najczęściej) - to niestety - nauka pójdzie w las.


i teraz wywołam burze w szklance:
to powinny być kary cielesne.

inne nie poskutkują - nie dotyczą dzieciaków w tak bezpośredni sposób.

nie myślę tutaj o drastycznych metodach - ale o metodach odczuwalnych.
ale rózga...
wiem że myślę tutaj o utopii - ale myślę o 'sprawiedliwej' i usystematyzowanej karze, takiej której dziecko chce uniknąć nie przez mataczenie (bo okazuje się ono nieskuteczne) ale przez zaprzestanie czynności które ją na niego sprowadziły.

zdemolowałeś klasę ? 5 razów.
pobiłeś kolegę żeby zabrać mu śniadanie ? 10 razów.
podniosłeś rękę na nauczyciela ? 30 razów przed całą szkołą.

jestem pewien że gdyby - jako dzieci - moi znajomi (którzy spędzili znaczną część swego życia po wyjściu z podstawówki wewnątrz instytucji resocjalizujących) dostawali raz na jakiś czas na d*pe w szkole za złe sprawowanie (co w domu im się nie zdarzało), to mieliby inny pogląd na rzeczywistość i byłaby szansa żeby wyszli na ludzi.

jestem przeciwnikiem wychowania bezstresowego - wg mnie narobiło ono już dość szkód.
w dorosłym życiu stres jest, i każdy się czegoś/kogoś boi, w wieku szkolnym powinno być tak samo (i w starszych klasach jest - LO, studia) - w przeciwnym wypadku edukacja (praktycznie bezstresowa) którą otrzymują dzieci jest w jakimś stopniu niepraktyczna, i w znacznym stopniu nieprawdziwa - nie przygotowuje dzieci do życia w społeczeństwie w którym każda akcja powoduje reakcje.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zyta-jones - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Na wstępie chcę powiedzieć, że czytanie sms-ów przez nauczycieli bardzo potępiam. Tak samo jak wyrzucanie telefonów przez okno. Wierzę jednak, że są to przypadki ekstremalne, a nie norma.

Zakaz używania telefonów komórkowych na lekcjach to nie jakiś wymysł nauczycieli, tylko wytyczne zawarte w rozporządzeniu ministra edukacji narodowej z 9 lutego 2007 r. Podobne zalecenia, chociaż nie w tej formie prawnej, zostały wystosowane do szkół przez włoskie ministerstwo oświaty, więc problem powoli zaczyna osiągać skalę globalną.

Czym innym jest zakaz przynoszenia telefonów do szkoły , a czym innym zakaz używania ich w czasie lekcji. Niech to będzie jasne. I nie uważam, że problem używania komórek w szkole to problem zastępczy. To jeden z wielu problemów.

Czy sześcio- lub dwunastolatkowi potrzebna jest stała łączność ze światem zewnętrznym przez 24 godziny na dobę? Owszem, są sytuacje, kiedy problemy rodzinne np. ciężka choroba rodzica lub stan zdrowia samego ucznia (astma, padaczka i inne) uzasadniają taką potrzebę. Albo takie zdarzenia jak planowany wyjazd rodzinny czy wizyta u lekarza. W uzasadnionych przypadkach wystarczy powiadomić wychowawcę lub dyrektora, którzy uchylają zakaz dla ucznia w trybie stałym lub tymczasowym.

Piszecie o tym, że uczniowie powinni mieć możliwość korzystania z komórek jako kalkulatorów. A jakich to skomplikowanych operacji matematycznych można dokonać liczydłem z telefonu? Dodać? Odjąć? Pomnożyć? Podzielić? Proszę bardzo – niech liczy ile jest 5 x 7. Wiecie ilu uczniów nie zna tabliczki mnożenia? A ilu nie potrafi dokonać obliczeń w słupku? Takich można znaleźć nawet w szkołach średnich! A osoby, które uzasadniają użycie telefonu na lekcji w wymienionym wyżej celu niedługo (przecież mamy postęp cywilizacyjny, prawda?) będą mówiły, że każdy uczeń musi mieć komórkę, i to z GPS-em, żeby trafić do domu. Bzdura, prawda? Ale kilka lat temu też byśmy nie uwierzyli, że dziesięciolatek może mieć komórkę. Wróćmy do kalkulatora. Ma on jednak o wiele więcej funkcji niż telefoniczne liczydło. Zwykły kalkulator można kupić za 5 złotych. Kalkulator naukowy nawet za 10. Jeśli ktoś nie wierzy, może sprawdzić ceny na allegro, zwłaszcza w opcji KUP TERAZ. To mniej więcej tyle, co dwie paczki chipsów. Drogo? Zwykłe kalkulatory mają jeszcze jedną zaletę. Naciskamy jedną cyfrę paluszkiem i już ją mamy na wyświetlaczu maszyny. Można porównać szybkość kilkunastu obliczeń na większych liczbach dokonywanych na komórce i na kalkulatorze. Proponuję wydłużyć czas lekcji do 60 minut dla osób posługujących się komórką na matematyce, bo się na pewno nie wyrobią z obliczeniami.

Nawet jeśli można uznać zalety telefonu komórkowego jako kalkulatora... Przepraszam, ale na ilu lekcjach trzeba liczyć? Taki sposób użycia może być przez kogoś uznany na matematyce, czasem na fizyce czy chemii. A co z pozostałymi lekcjami?

Fakt, na innych to można (zwłaszcza, gdy się zapomni wyłączyć telefonu):
- wysłać sms-a do mamy, żeby zapytać, co na obiad,
- wysłać wiadomość kumplowi z innej klasy, żeby czekał za rogiem po lekcjach,
- puścić tzw. bączka komuś, ot, tak dla jaj,
- zaszpanować nowym modelem w szkole, pokazując go wszystkim zainteresowanym w sąsiednich ławkach,
- pograć w jakąś grę pod stołem, bo przecież to, o czym mówi nauczyciel nie jest w stanie porwać intelektualnie, a gra jak najbardziej,
- odebrać sms-a od mamy i odpowiedzieć jej, co się chce na obiad, albo że tak jak prosi, kupimy chleb po drodze ze szkoły,
- odpowiedzieć kumplowi na sms-a, ze będzie się czekało na niego po lekcjach za szkołą,
- puścić bączka do koleżanki, która nam takiego wysłała,
- wściec się na kogoś, komu lepszy telefon wystaje z kieszeni,
- wyżej wymienionemu wysłać sms-a, że jest głupi i że po wakacjach zobaczy, kto ma lepszą komórę,
- PoĆwItshyĆ pIsOwNieM TroOdNyH TeXtOoF,
- wysłać komuś mms-a z durnym rysunkiem lub zdjęciem,
- sprawdzić z nudów, kiedy przypadnie 14 lutego w roku 2098,
- sprawdzić, czy się zainstalowała mp3, wgrana poprzedniego wieczora,
- sprawdzić, jak podczerwień działa na telefon koleżanki siedzącej ławkę dalej,
- wypróbować aparat fotograficzny oraz kamerę i nagrać jakiś ciekawy filmik, niekoniecznie z nauczycielem w roli głównej, bo w klasie zawsze znajdzie się coś ciekawego i godnego uwiecznienia.
- pokazać telefon z dumą komuś, kto telefonu nie posiada. Ot tak, bo to nie wina ucznia, ze ktoś inny ma biednych rodziców.

Czasem taki telefon potrafi jeszcze zadzwonić na lekcji. Niespodzianka, prawda? Jeśli rodzice są przeciwni temu, że telefon może być włączony na lekcji, wyrażają zgodę na wszystkie wyżej wymienione sposoby jego używania. To nic, że nie ma to nic wspólnego z nauką. Ich dziecko ma PRAWO. Kropka. I to też nic, że w szkołach jest coraz więcej kradzieży właśnie przez to, że uczniowie noszą ze sobą telefony. Jeśli taki zostanie skradziony, niech odpowiada za to szkoła.

Szkoła to miejsce nauki. Lekcja to czas skupienia. Ktoś dzieli się z uczniami swoją wiedzą. A jeśli uczeń nie jest tym zainteresowany, niech nie przeszkadza innym i pisząc o innych nie mam tutaj na myśli jedynie nauczyciela. W szkole powinno się uczyć szacunku i go okazywać (jeszcze raz podkreślam, że potępiam tu wspomniane złe zachowania nauczycieli, bo uważam je za odstające od normy, chodzi mi raczej o rozwój szacunku wobec innych członków klasy i opiekunów). Jeśli nie nauczymy dzieci zasad społecznych i norm, będziemy mieli naród, któremu telefony będą regularnie dzwonić teatrach, kinach, muzeach, na salach sądowych, w kościołach, na pogrzebach, ślubach, w bibliotekach i tym podobnych miejscach. Dzieci muszą wiedzieć czym jest lekcja (telefon wyłączony) a czym przerwa (telefonu można użyć).


Pomysł ze zgłaszaniem telefonicznych przewinień do USC jest rozbrajająco absurdalny. Urzędnicy w USC by się znacząco najpierw popukali w czoła, a potem zaczęli krzyczeć, że im się dokłada pracy, a nastolatkom ogranicza wolność osobistą. W takim przypadku poparłabym pracowników USC. Widzę już też reakcje rodziców... Cała ta propozycja przeniesiona na świat dorosłych to tak, jakby zażądać dla żula kartoteki na policji za to, że obsikał czyjeś auto. Poza tym, uczniowie nie boją się wpisów, nie myślą o przyszłości, bo tym się zajmą rodzice. I często się zajmują broniąc swoich pociech do utraty tchu, usprawiedliwiając ich zachowanie (nawet, jeśli wiedzą, ze ich dziecko wagaruje), i ucząc ich tym samym, że nie muszą ponosić konsekwencji za swoje zachowanie. Straszenie jakimkolwiek wpisem za telefon na lekcji w jakichkolwiek aktach mija się z celem. Nie jest w żaden sposób namacalne, a powinno być. W tym zgadzam się z :meltirem (ale pomysł bicia nie podoba mi się za bardzo, może być dla ucznia wydarzeniem traumatycznym i poniżającym a nie wiemy, co go na co dzień spotyka we własnym domu). Zawieszenie w prawach ucznia wydaje się być nieco lepszym rozwiązaniem, ale też niedoskonałym. Uważam, że uczeń powinien poczuć, że źle zrobił i powinien ponieść konsekwencje jak najszybciej i w sposób najbardziej namacalny. Ja osobiście proponuję pracę na rzecz szkoły. Na przykład taki: uczeń rozmawia indywidualnie z wychowawcą (żeby uniknąć ośmieszenia przy klasie), który w porozumieniu z dyrektorem szkoły, zleca uczniowi po lekcjach obowiązek jednodniowej pomocy woźnemu (np. naprawianie ławek, dokonywanie innych drobnych napraw) lub sprzątaczkom (całkowite posprzątanie 1-2 klas, łącznie z myciem ławek, wyrzucaniem śmieci, podlewaniem kwiatków, itp.). Taka rozmowa indywidualna o konsekwencjach jest ważna, ale sposób karania powinien być znany wszystkim uczniom. To jest kara, ale taka, która czegoś uczy. Uczy szacunku.

Zaglądanie uczniom przez ramię, żeby zobaczyć, co robią nie ma sensu. Oni powinni wiedzieć, że robią źle, bawiąc się lub korzystając z telefonów w sposób niewłaściwy. I to my, dorośli, powinniśmy im pomóc to zrozumieć, jeśli nie potrafią sami z siebie.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
:meltir - kary cielesne to coś, z czym kategorycznie się nie zgadzam, i to z paru powodów.

1. Nauczyciel staje się w tym momencie władzą sądowniczą i wykonawczą w jednym, i to w dość drastycznej formie kary (nie mówię o katowaniu, tylko o upokorzeniu). To może prowadzić do nadużyć.

2. Za jakiś czas dojdziemy do sytuacji, w której "brak szacunku do nauczyciela" będzie karany. A jakiś nauczyciel może za brak szacunku uznać, że uczeń ośmieli się powiedzieć, iż nauczyciel łamie jego prawa zapisane w statucie szkoły. Nawet jeśli faktycznie je łamie.

3. Przemoc rodzi przemoc. W ten sposób może zdyscyplinujesz część uczniów, natomiast z najbardziej agresywnych zrobisz i agresywnych, i żądnych zemsty. Zwłaszcza w małych miejscowościach nie wróżę długiego żywota nauczycielom, którzy wymierzyliby im karę cielesną. Oczywiście przy założeniu, że uda Ci się ją wyegzekwować na bysiu dwa na dwa metry.

4. Gdybym podniósł rękę w podstawówce na nauczyciela i on by mnie tak ukarał, następnym razem odgryzłbym mu ucho. Albo wbił cyrkiel w oko. I starałbym się to zrobić skutecznie. Konsekwencje? Przecież mały dzieciak nie myśli o długofalowych konsekwencjach. Krótkofalowe konsekwencje? Dostanę może nawet i 100 na d*pę, ale nauczyciel do końca życia nie będzie widział na jedno oko, dobrze mu tak!

5. Kto miałby wymierzać tę karę w przypadku przewinienia skierowanego niebezpośrednio przeciwko któremukolwiek nauczycielowi? Okazałoby się szybko, że z uwagi na znaczące różnice w posturze nauczycieli kara byłaby karze znacząco nierówna, przynajmniej na skalę kraju.

6. Być może rodzice powinni móc wymierzać kary cielesne (bo póki co prawo tego zabrania). Na pewno nikt inny. Jasne, że część rodziców, którzy tego nie robią, olewa sprawę. Niektórzy wierzą w bezstresowe wychowanie, inni nie mają powodów. Tak czy owak, jest to IMHO sprawa tylko i wyłącznie rodziców. A jeśli nie robią tego, bo mają inny system kar, wypracowany w oparciu o doświadczenie, że te inne skutkują, a po biciu dziecko moczy się w nocy? Będziesz płacił odszkodowania za kolejne zniszczone pościele jako nauczyciel/szkoła? Być może ten punkt się nie broni w przypadku szybkiej recydywy polegającej na popełnieniu identycznego wykroczenia - i tylko wtedy! Bo tylko wtedy można uznać, że metody rodziców były nieskuteczne.

7. Zanim zacznie się karać jakkolwiek, należy sprecyzować, czego się od uczniów wymaga. "Szacunek" to pojęcie zbyt abstrakcyjne. Potrzebuję konkretów, na których mógłbym bazować. Jeśli mam mówić nauczycielom "dzień dobry", to jak jakiemuś nielubianemu powiem to na "odpie*dol się", ma mi zaliczyć. Uczeń ma prawo nie lubić nauczyciela. Ma prawo - jeśli ma powód - również go nie szanować. I powinien mieć prawo to - w pewnych granicach - okazywać.

Dużo bardziej mi się podoba koncepcja kar zaprezentowana przez :zyta-jones, choćby dlatego, że praca ucznia do czegoś się przyda. Przy czym znowu: trzeba jasno ustalić, za co można to wymierzyć.

Natomiast najprostsze wydaje mi się relegowanie nieznośnych uczniów. W końcu nie będą w stanie realizować obowiązku szkolnego, za co zapłacą rodzice. Rodzice myślą długofalowo. Żeby w to nie wpaść, odpowiednio wcześnie wymyślą kary adekwatne do indywidualnego przypadku dla dziecka, które znają lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie widzę powodu, żeby szkoła mogła tu zbyt drastycznie ingerować. A kary typu cielesnego, czy jakiekolwiek upokarzające, bądź ograniczające wolność uważam za na tyle drastyczne, że tylko rodzicom pozostawiłbym wykonywanie ich. Albo władzom państwowym, ale to już tylko w ekstremalnych przypadkach łamania kodeksu karnego, wykroczeń, etc.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
meltir - Kapitan Nocnej Straży · przed dinozaurami
1 Myśle o nie umieszczaniu władzy sądowniczej i wykonawczej w jednej osobie - i celem uniknięcia nadużyć, w określeniu faktu winy powinny brać udział więcej jak jedna osoba (dajmy na to wychowawca, dyrektor szkoły i nauczyciel który zauważył występek/został pokrzywdzony).

Oczywiście nie mówie o stosowaniu tego rodzaju kar aby karać dzieci które nie zrobiły zadania domowego - do tego rodzaju występków mamy już kary - od tego jest system oceniania.
'Jedynka' w zupełności wystarczy.
Chodzi mi o to żeby być konsekwentnym i sprawiedliwym.

2. Aby uniknąć takiej sytuacji - statut szkoły (lub bezpośrednio MEN) powinien jasno określać co jest uznawane za występek karalny (użycie słowa obelżywego, nie przystającego uczniowi wobec nauczyciela, spowodowanie znacznego zniszczenia - uniemożliwiającego dalszą eksploatacje - mienia należącego do szkoły lub innego ucznia) i sztywno określać jaka powinna być najsurowsza wymierzalna kara.

3. Kara taka powinna być opcjonalną - a wszelkie wytyczne MEN powinny być określać tylko górne granice możliwości nauczyciela.
Ale fakt - zemsty nie unikniesz - z tym że pamiętajmy już teraz o przypadkach gdy uczniowie atakują nauczycieli za zwykłe uwagi, o jedynkach czy innych stosowanych przez nich środkach wychowawczych nie wspominając. I mszczą się nie przez wyzywanie, już w tej chwili dochodzi do rękoczynów.
(doskonale pamiętam jak w czasach mojego liceum - a więc nie tak dawno - doszło do ataku ucznia na dwóch nauczycieli... siekierą, wszystko za złe stopnie)

4. Ale jeżeli wbijesz mu cyrkiel w noge bez powodu (albo z jakiejś błachej przyczyny) i nic się nie stanie, tak jak teraz ?
bo w takich - skrajnych - sytuacjach dopiero uznawałbym kare cielesną za adekwatną - patrz punkt 1.
Ponadto - jako że takie sytuacje, w których nauczyciel jest najzwyczajniej zagrożony mają już teraz miejsce - mamy już kodeks karny.
Ale z przykrością przyznaje racje - takich zdarzeń byłoby więcej.
Dopiero po jakimś czasie - gdy całe pokolenie byłoby nauczone rygoru, problem przestałby istnieć.
Bo uczniowie byliby pokorniejsi, i nauczyliby się szacunku (choć może niekoniecznie miłości) do nauczycieli. W tej chwili tego szacunki - niektórzy - nie mają za grosz.

5. Każdy uczeń, co roku powinien mieć przypominany statut szkoły, czynności których nie wolno mu wykonywać (kraść, bić, niszczyć, poniżać) i jakie spotkają go za to kary.
Więzienia też w polsce są różne, i skazani nie mają wyboru czy trafią do takiego przepełnionego bardzo - czy bardziej. Uczniowie/rodzice mogą wybierać do jakiego LO czy gimnazjum idą i dowiedzieć się zawczasu czy i jaki panuje tam rygor.

6. Zgadzam się - rodzice chcący wychowywać dziecko bezstresowo (co jest wg mnie błędem, choć w pełni zgadzam się że nie w przypadku każdego dziecka jest konieczność stosowania kar cielesnych), powinni mieć możliwość wybrania szkoły dla swojego dziecka. Prywatnej jeżeli nie inaczej. Ustalenie tego jak ich dziecko będzie traktowane w danej szkole (przed wymierzeniem ewentualnej kary prosze skonsultować się z rodzicami) powinno być możliwością dostępną rodzicom.
A jeżeli dziecko się moczy w nocy i codziennie wybija zęby kolegom - to coś z nim jest nie tak, i powinno pójść do psychologa.

7. O ile zgadzam się ze stwierdzeniem że uczeń ma prawo kogoś nie lubić - to szacunek wobec nauczyciela w mojej opinii jest jego obowiązkiem dopóki sprawuje on nad nim opieke i jest za niego prawnie odpowiedzialny.
A jest odpowiedzialny przed sądem jeżeli coś stanie się dziecku podczas wycieki, sprawuje nad nim opieke podczas każdej godziny swoich zajęć i dyżurując podczas przerwy.
Cały ten problem rozchodzi się właśnie w mojej opinii o brak szacunku do nauczycieli.
Jeżeli byłby szacunek - nawet fałszywy, pokazywany tyklo w szkole lub/i w obecności nauczyciela - to nie byłoby takich problemów.

Niestety - w podsumowaniu muszę z przykrością stwierdzić że mam całkiem odmienną opinie odnośnie kompetencji rodziców do obektywnego spojrzenia na swoje dziecko i wymierzenia mu skutecznej kary od
W moim doświadczeniu - w zbyt dużej (choć niewielkiej) ilości przypadków - nawet dziecko siedzące w więzieniu za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia, dla rodzica pozostaje świętym barankiem którego wrobiło złe towarzystwo i na które można co najwyżej nakrzyczeć, ale nie zbyt głośno żeby się nie przestraszyło.
Nie twierdze że kary cielesne są rozwiązaniem wszystkich problemów, ani że powinny być stosowane na tyle czesto żeby miały znaczący wpływ na wychowanie każdego dziecka.
Ale jakaś forma kary dotykającej dziecko niezależnie od woli rodziców którzy mają czasem zbyt mały wpływ na dziecko, jakaś forma która będzie skutecznie egzekwowała odpowiednie zachowanie - lub informowała że jakieś zachowanie nie jest akceptowane, powinna być dostępna.

Jako forma ostateczna - ale powinna istnieć.
Relegowanie ucznia do innej szkoły, aby w końcu trafił do szkoły z (przepraszam za to określenie) 'odpadami' z której odpaść się nie da, nie jest wg mnie skutecznym rozwiązaniem.
Bo o ile się orientuje, ucznia relegować można, jeżeli znajdzie się jakaś szkoła która go przyjmie. A jakaś znaleźć się musi - albo relegować go nie wolno, właśnie ze względu na ustawe o szkolnictwie i obowiązku pobierania nauki.
Obowiązku za który w przypadku krnąbrnych uczniów płacimy my - podatnicy - a nie Ci uczniowie czy ich rodzice.

Odnośnie tego że to rodzice powinni wychowywać...
Prawda. Zgadzam się, bezsprzecznie.
Ale tak nie jest.
Wielu rodziców uważa że wychowywać powinna szkoła, bo oni nie mają czasu - utrzymują przecież rodzine.
Więc jeżeli tego chcą, to szkoła powinna mieć do swojej dyspozycji środki aby ten cel zrealizować.
Takie same jak rodzice - którzy nie ingerując w wychowanie dziecka i wychowując je na tyle 'bezstresowo' że nie ponosi ono żadnych konsekwencji swoich czynów, wg. mnie zrzekają się swoich praw na rzecz szkoły.

Chcę jeszcze raz podkreślić że kary cielesne nie powinny być w mojej opinii codziennością - ale usystematyzowaną i opisaną reakcją systemu na niebezpiecznego ucznia, dostępną w ostateczności w przypadku ciągłych problemów wychowawczych.

Nie działa marchewka ? Nie działa kosz marchewek ? Pomarańczy ? Trzeba spróbować kija.

Pozdrawiam,
Meltir Gorth

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Na temat wszystkich punktów można długo dyskutować. Prawdopodobnie doszlibyśmy do różnic w Twojej i mojej aksjologii, co większego sensu nie ma. Natomiast:

8. Zmieniłbym to, że nie można ucznia relegować, jeśli inna szkoła się nie znajdzie. Wprowadza to kategorię uczniów podlegających obowiązkowi szkolnemu, na których tego obowiązku wykonać się nie da - i wówczas spoczywa on na rodzicach (tak jak i dziś się, da - można uczyć dziecko w domu, musi ono tylko zdawać egzaminy), albo rodzice płacą karę. Nie: my wszyscy.

9. Szacunek dla nauczyciela jako obowiązkowa opcja wyjściowa - tak. Ale brak szacunku dla nauczyciela, jeśli uważam, że on nie szanuje mnie jako ucznia - również tak. Okazywany w taki sam sposób, w jaki nauczyciel mi okazuje brak szacunku. Na przykład wrzeszcząc na mnie bez sprawdzenia, czy powiedzenie normalnym tonem nie zadziała.

10. W kwestii kar cielesnych bardzo bałbym się nadużyć ze strony mściwych nauczycieli. Nawet jeśli będzie kodeks typu "ile za co", to to "za co" będzie wystarczająco mało precyzyjne. Właśnie dlatego, że nie ma sztywnej granicy między szacunkiem a jego brakiem.

11. Bałbym się również odpowiedzialności zbiorowej. Przypuśćmy, że nauczyciel dostał w głowę śnieżką, odwraca poszkodowaną głowę i widzi trzydziestu chłopa patrzących niewinnie w sufit... eee... w niebo. I co wtedy? Każdemu po razie? Oczywiście ktoś był winny. Oczywiście ktoś inny to widział i mógłby nakapować. I prawdopodobnie z piętnastu z nich w ogóle o niczym nie wie.

12. Psychologowie ostatnio doszli do wniosku, że pęd do brylowania wśród rówieśników jest silniejszy, niż strach przed większością kar. Jeśli uczniowie zewrą się w grupy choćby wzajemnego współczucia ofiarom kary, dojdzie do tego, że tylko ukarani będą mieli szansę na pozbycie się ostracyzmu. Im bardziej upokarzająca jest kara, tym bardziej będzie to widać, gdyby do tego doszło. Nie ma siły: zaszczują tych grzecznych. Psychicznie, rzecz jasna, gdyby zachciało im się przestać obrywać.

13. Może też być tak, że z czystej przekory uczniowie odmówią pójścia na publiczną egzekucję właśnie po to, żeby zamanifestować, że ich zdaniem podniesienie ręki na nauczyciela się temu ostatniemu należało. Zmniejsza to oczywiście wymiar kary. I co, siłą chcesz ich tam ciągnąć?

14. Jako uczeń, gdybym był czymś takim zagrożony, z czystej złośliwości posmarowałbym się jakimś ciężko schodzącym syfem. Może być trudno zmywalny mazak. A następnie oskarżył nauczyciela o to, że wymierzając mi karę doprowadził do tego, że syf, który był na skórze, przedostał się do krwi i mam zakażenie. Gdyby założenie było takie, że kara nie może dojść do etapu krwi, z równie czystej złośliwości pościerałbym sobie odpowiednią ilość warstw naskórka. Tak, żeby nauczyciel wymierzając mi tę karę MUSIAŁ złamać akt wyższego rzędu...

15. ... który w obecnej sytuacji i tak by łamał, bo nietykalność cielesną gwarantuje mi konstytucja. Nawet policjant (funkcjonariusz publiczny, podobnie jak nauczyciel) nie może mnie spałować, jeśli wypełniam jego polecenia, niezależnie od tego, co zmajstrowałem. Jak więc chciałbyś zmienić konstytucję?

16. Wyjaśnij mi działanie Twoich przepisów w liceach i szkołach pomaturalnych dla dorosłych. Czy może przepis działa tylko w podstawówkach i/lub gimnazjach?

17. "Problem wychowawczy" to czasami problem ucznia, a czasami nauczyciela. Przy czym diagnozuje z reguły ten drugi, więc wychodzi na to, że to uczeń jest winny. Twój system może doprowadzić do bicia nie tylko tych, którzy przeszkadzają na lekcji, bo lubią, ale również tych, którzy przeszkadzają, bo są nadpobudliwi, a jednocześnie na tyle dobrzy, że znają materiał przerabiany na danej lekcji. Jak z uczniem drugiego typu nie można sobie poradzić (a często nie można), to jest to IMHO wina systemu, szkoły, nauczyciela. A karany bywa uczeń. Wiem, bo sam tak miałem na przedmiotach ścisłych. Dopóki ta kara była tylko w postaci wyrywkowego pytania na ocenę (na której mi wtedy jeszcze zależało) i ewentualnych gorszych ocen z zachowania, było pół biedy. (Oczywiście można to traktować jako argument, że takie kary na uczniów nie działają). Natomiast w Twoim systemie po prostu byłbym dyskryminowany cieleśnie względem uczniów przeciętnych z matematyki. Tylko dlatego, że byłem mieszanką bardzo dobrego matematyka i nadpobudliwości. Nb. ze mną poradzono sobie w tej kwestii bez żadnych środków karnych (były, owszem, ale za co innego).

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

jenny8
jenny8 - Superbojowniczka · przed dinozaurami
No i zamiast wątku o komórkach w szkole zrobił nam się wątek o samych szkołach. To dobrze, bo problem szkoły i szkolnictwa dręczy mnie już od dłuższego czasu. Zastanawia mnie, skąd wziął się taki kompletny upadek autorytetu nauczycieli, czy też może raczej upadek wszystkich możliwych autorytetów.

Dawno, dawno temu pójście do pierwszej klasy w pewien sposób nobilitowało. Był tornister, fartuszek z przypinanym kołnierzykiem
i juniorki, za którymi mamy i babcie goniły po sklepach.
Pani wydawała się najmądrzejszą istotą pod słońcem i słuchało się jej jak wyroczni. Starsi pomagali młodszym, o zjawisku szkolnej fali nikt nie słyszał. I nikt również nie słyszał o bezstresowym wychowaniu. Były jasno określone granice - co wolno, a czego nie, była samopomoc uczniowska i harcerstwo. I dzieciaki kupowały
te hasła: pomagaj słabszym, bądź honorowy, nie kłam, przeprowadzaj staruszki przez ulicę... Kto z Was pamięta jeszcze
akcję "Niewidzialna Ręka"?
Ale postępowanie dorosłych jakoś specjalnie nie odbiegało od wzorców wpajanych w szkole - i tu według mnie leży częściowe rozwiązanie problemu.
Dzieciaki są bardzo wyczulone, jeśli idzie o kwestię zakłamania.
Jeżeli od najmłodszych lat słyszą jedno, a widzą zupełnie co innego, to trudno się dziwić, że przestają słuchać i przestają też wierzyć dorosłym, co w późniejszym wieku skutkuje postawą "olewam wszystko i wszystkich", "zrobię swoje, a wy mi możecie". Problem drugi - ujmę to tak, słowami mojego syna: po co ja mam się uczyć, tata X. ma budę na straganie i zarabia kupę kasy...
I w tym wszechobecnym zalewie konsumpcjonizmu jak mam wytłumaczyć dwunastolatkowi, że nie kasa jest najważniejsza, zwłaszcza jak brakuje do pierwszego? Skoro koledzy-reklamy-telewizja przekonują, że jednak tylko forsa się liczy?

Rzecz druga - czas. Brakuje nam czasu, aby z dziećmi być, rozmawiać. Ja się z pracy nie zwolnię, bo z jednej pensji rodziny nie utrzymam. Babcie czas dla wnuków to mają chyba tylko w wierszykach z przedszkola, nasza babcia jest zmuszona pracować, żeby dorobić sobie do głodowej emerytury...
I wcale nierzadko z braku chęci, tylko z najnormalniejszego
w świecie znużenia mówię "później", "nie teraz", aż jest za późno
i dzieciak już nie przyjdzie, bo po co?

I trzecia rzecz - jakie wzorce dla dzieci i nastolatków lansują media? Doda? To wyjaśnia wiele, jeśli nie wszystko...

--
Wolności słowa strzeż jak oka w głowie. Niech osieł pisze. Daj, niech się wypowie. Im gęściej będzie kazał, prawił, głosieł - tym rychlej poznasz, jaki z niego osieł.
Forum > Inteligentna jazda > Komórki w szkołach
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj