Zmeczu. Hokejowego. Uwielbiam, kibicem zostałam. Zaraźliwe to kibicowanie najwyraźniej, może przenoszone drogą płciową, więc uważajcie.
Michał Kalinowski z numerem 19 jest napastnikiem. Mało napastliwym takim. Znaczy on wie, co robić i robi to świetnie! Robi to tak, że banan na ryju murowany, gdy to robi. Ale młody jest i czasem mu ta grzeczność młodego wyłazi i nie robi, co trzeba, tylko się waha.
Grzeję krzesełko razem z kilkuset innymi kibicami. Rząd wyżej dziadek - komentator. Obok dziadka dzieci siedzą, najmłodsze lat ze cztery - strzelam. Dziadek wspomagany procentami, których proweniencję jako tako chcąc - nie chcąc poznaję: czysta, żadne tam nalewki, na pewno nie piwo i jak CHUCHNIE i DMUCHNIE, to się oczęta mrużą. Dziadek się z początku miarkuje i rzuca: "Ty przez matkę nie kochany!", "Łobuzie!", "Łamago, kij ci podmienili?!" i takie tam. Jako że dzieci sporo, to i inni też się cenzurują i przez pierwszą tercję słowa paskudnego nie słyszałam. Atmosfera podgrzewana strzelonymi/niestrzelonymi golami gęstnieje, to się spontanicznym komentatorom repertuar zmienia. Chwilami chłopaki grają lepiej, to komentatorzy milkną.
Nagle Kalinowski dostaje pod klepę krążek i sekundę, może nieco więcej się waha: podać komuś czy strzelać. Zamieramy! Wtedy z krzesełek rozlega się wysokim głosem nieśmiało: "Jebaj, Michaś!"
Wygrali!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą